Śmierć

2K 97 6
                                    

Północ. Zachmurzone niebo oraz unosząca się w powietrzu wilgoć zapowiadały nadejście burzy, silnej, niszczycielskiej. Sposób, w jaki zachowywała się tego dnia natura był naprawdę przedziwny; spokojna dotąd noc, przerywana od czasu do czasu krakaniem wron, przemieniała się z wolna w potężną nawałnicę.

W salonie małej chatki, w czarodziejskiej wiosce zwanej Doliną Godryka, dwudziestoparoletnia kobieta o zielonych oczach i kasztanowych włosach lawirowała wokół brzdąca.

- Harry, kochanie, przestań... Nie powinieneś bawić się różdżką tatusia... Harry...

Maluch zagruchotał radośnie, po czym zaczął raczkować w kółko po wyłożonej dywanem podłodze. Z drewnianej różdżki, trzymanej ciasno przez malutką dłoń, wyleciały drobne iskierki.

Ciche parsknięcie wydobyło się z gardła mężczyzny rozciągniętego na wyłożonej poduszkami kanapie. Ze swoimi rozczochranymi, czarnymi włosami, okularami w drucianej oprawce oraz leniwą pozą, James Potter ani trochę nie przypominał potężnego aurora. Wyglądał raczej jak przeciętny mąż cieszący się z czasu spędzanego z rodziną i śmiejący z wybryków syna.

– Jamesie Potterze! – kobieta, będąca od trzech lat jego żoną, krzyknęła nietypowym dla siebie, przenikliwym głosem. – Jak możesz pozwolić, by ciężarna robiła wszystko w tym domu?! Chodź tutaj natychmiast albo będziesz spał na kanapie dopóki mały Martin się nie urodzi!

Lily Evans, wyprowadzona z równowagi, potrafiła być naprawdę przerażająca. Oczy Jamesa rozszerzyły się w zdumieniu, gdy osłupiały spojrzał na nią.

– Dwa miesiące?! Litości Lil! Już idę, już idę! – Uniósł rękę w geście poddania.

W chwili, w której poruszył się, by wstać z kanapy, w całym domu rozbrzmiało donośne buczenie. James Potter zamarł ze strachu, rozpoznając alarm, ustawiony tak, by włączyć się, jak tylko ktoś spoza listy gości państwa Potter przekroczy granice gruntu, na którym stał dom. Mężczyzna modlił się, by nigdy w życiu nie usłyszeć tego dźwięku, bo oznaczał on, że najnikczemniejszy człowiek na ziemi i/lub jego poplecznicy właśnie przybyli do jego domu. Instynkt, nakazujący chronić Jamesowi to, co dla niego najważniejsze, natychmiast się uaktywnił. Krzyknął:

– Lily, bierz Harrego i uciekaj! To on! Idź! Biegnij! Powstrzymam go przed...

Jak tylko Lily poderwała dziecko i pobiegła na górę, ciężkie i masywne drzwi, broniące dostępu do chatki, rozpadły się na kawałki. Wysoki mężczyzna, opatulony w czerń, z łysą głową, wężowatym wyglądem i krwistoczerwonymi oczami wkroczył do pokoju. James zadrżał, gdy jego obecność wypełniła pomieszczenie chłodem, gdy jego dusząca aura rozpostarła się represyjnie.

– Powstrzymać mnie?! – Śmiech Voldemorta był wysoki i chłodny. – Czy myślisz, że jesteś w stanie to zrobić, głupcze?

Gryfońska brawura wkroczyła do akcji i James Potter w jakiś sposób znalazł odwagę, by odwarknąć:

– Oczywiście! – Sięgnął po swoją różdżkę, gotów posłać klątwę w stronę Czarnego Pana, gdy nagle zdał sobie sprawę, że nie ma żadnej różdżki. W panice spowodowanej zapowiedzą przybycia Czarnego Pana nie odebrał jej z dłoni syna, nim Lily porwała brzdąca na piętro.

Na wężowatej twarzy Voldemorta odmalowała się całkowita pogarda, gdy zaszydził:

– Bezwartościowy głupiec. Walczyć bez różdżki? Głupi, głupi chłopak... – Uznając mężczyznę za niewartego zbyt dużej uwagi, sprawnym ruchem różdżki usunął Jamesa Pottera z drogi, odrzucając go wprost na ścianę. Mężczyzna uderzył w nią, po czym osunął się nieprzytomny na podłogę. – Policzę się z tobą później.

Mroczny jak noc / HPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz