Hogwart Rok V: Odkrycie

781 53 2
                                    

Następnego ranka Harry zmusił się do pobudki o szóstej rano, bo chciał przygotować się do spotkania. Karkarow zapytał go, tuż przed przybyciem do Hogwartu, czy nie miałby ochoty uczestniczyć w spotkaniu pomiędzy nim a Dumbledore'em, na którym obaj dyrektorzy mieli przedyskutować reguły, jakim podlegaliby, w czasie swojego pobytu w brytyjskiej szkole, uczniowie Durmstrangu. Harry, chcąc dodać parę swoich warunków, ochoczo na to przystał.

Po porannej, krótkiej przebieżce wokół hogwarckiego jeziora, Harry, powróciwszy do pokoju, odnotował, że bliźniacy Winters wreszcie wstali. W zasadzie to, że mieli z tym problem nie było ich winą: w końcu to on rzucił na nich usypiające zaklęcie. Niemniej wydało mu się to trochę zabawne; niby uważali się za jego ochroniarzy, a nawet nie zauważyli jego nieobecności. Ani tej z dzisiejszego poranka, ani tej nocnej.

Harry przebrał się w szkarłatne, durmstrangowe szaty i przypiął do nich odznakę prefekta, tuż nad miejscem, które zazwyczaj zarezerwowane było dla plakietki Nocnych Węży. Na czas wymiany została ona usunięta; w ten sposób Harry chciał propagować pojednanie pomiędzy szkołami. Doszedł do wniosku, że będzie to łatwiejsze jeśli nie będą mieć na sobie tego typu jawnym oznak grupowej przynależności. Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie po dzisiejszej uczcie; bo po tym, jak wybrani zostaną reprezentanci poszczególnych szkół, nowi uczniowie, z wyjątkiem specjalnych okazji, mieli nosić te same szaty, co ich hogwarccy koledzy.


Wschód słońca zastał Harry'ego i bliźniaków Winters pod drzwiami prowadzącymi do gabinetu dyrektora – poprzedniej nocy Harry wypytał Draco o to, jak tam dojść. Zerkając na bliźniaków, zastanawiał się, ile czasu minie, nim nowe zajęcie ich znudzi i zostawią go w spokoju. Owszem, posiadanie osobistych strażników podnosiło jego prestiż, ale ich ciągła obecność była też męcząca.

Czas, który pozostał do umówionego spotkania, Harry spędził na uważnym przyglądaniu się gargulcom, strzegącym wejścia do dyrektorskiego gabinetu – rzeźby były brzydkie i ogromne, i zdawały się na niego gapić. Jednak nim zdołał wykorzystać swój specjalny wzrok, by dokładniej je wybadać, nadszedł Karkarow.

— Ach, dzień dobry panie Riddle, widzę, że jest pan punktualny jak zawsze. W takim razie może przejdziemy do gabinetu dyrektora? — Karkarow przywitał się obłudnym, oleistym głosem.

Harry odpowiedział chłodnym uśmiechem.

— Oczywiście dyrektorze. Proszę prowadzić.

Jego uwadze nie uszło ukradkowe spojrzenie, które Karkarow rzucił bliźniakom Winters, nim podszedł do gargulca i wypowiedział hasło.

— Lodowa mysz.

Kamienny stwór przesunął się, a Harry, podążając za dyrektorem, zaczął wspinać się po krętych schodach.

Karkarow już miał pukać do gabinetu, gdy zza drzwi dobiegło wołanie:

— Proszę wejść, dyrektorze Karkarow.

Jakieś zaklęcie identyfikacyjne? pomyślał Harry, wkraczając za dyrektorem do gabinetu. Jak się okazało, było to okrągłe pomieszczenie z licznymi oknami oraz portretami. Harry wiedział, że przedstawiały one poprzednich dyrektorów Hogwartu, bo kiedyś ojciec mu o tym opowiadał. Na stołach o cienkich nóżkach stały przeróżne delikatne, srebrne przyrządy, ale oczy Harry'ego od razu powędrowały ku regałom z książkami, zajmującym prawie połowę pomieszczenia.

W gabinecie było jednak coś, czego się nie spodziewał. Na grzędzie siedział feniks, z ogniście czerwonymi piórami, które w dolnych partiach skrzydeł i okolicach ogona przybierały złotawy odcień. Korzystając ze swojego specjalnego wzroku, Harry zobaczył, że ptak posiadał świetliście szkarłatną aurę, miejscami, głównie przy kończynach, przechodzącą w brąz i tak intensywną żółć, że nie dało się na nią patrzeć – natychmiast więc przestał to robić. Natomiast feniks, po pojedynczym spojrzeniu w jego stronę, wydał z siebie dźwięk, który szybko przerodził się w melodyjny śpiew, ściskający serce i sumienie. Niemal natychmiast Harry poczuł niesamowity ból w bliźnie i wypalonym na lewym ramieniu Mrocznym Znaku – agonia przeszyła go na wskroś, sięgając aż do magicznego rdzenia. To tylko lament feniksa, pomyślała racjonalna część Harry'ego, w czasie, gdy druga skręcała się z powodu ptasiego trelu. Wiedział, że feniksy były uznawane za jasne stworzenia – powinien spodziewać się, że obecność choć jednego negatywnie na niego wpłynie. Szczególnie, że przecież zgłębiał najmroczniejsze z mrocznych aspektów czarnej magii.

Mroczny jak noc / HPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz