Koszmar

1.3K 97 4
                                    

Harry przebywał w rezydencji swojego wybawcy od kilku dni, gdy zaczęły się jego koszmary. Do tego czasu cieszył się czasem spędzanym w posiadłości, czytając, zwiedzając rezydencję oraz rozmawiając z mężczyzną i jego udomowionym wężem. Harry był wstrząśnięty, gdy pierwszego dnia po swoim przybyciu zszedł na śniadanie do jadalni i zobaczył potężnego, kolosalnego węża owiniętego wokół mężczyzny. Człowiek o szkarłatnych oczach przedstawił go jako Nagini, swoją udomowioną żmiję, i wydawał się rozbawiony, gdy Harry niepewnie się z nią przywitał.

– Bądź posssdrowiona Nagini... – wysyczał uprzejmie Harry, używając standardowego pozdrowienia, którego nauczył się od czarnego wężyka.

– Bądź possdrowiony młodziku. Jak uprzejmie. Dobrze posssnać kolejnego mówiącego... – Nagini, po tej krótkiej wymianie zdań, polubiła Harry'ego i od tego czasu często towarzyszyła mu podczas jego badawczych wycieczek wokół posiadłości.

To mógł być najlepszy okres w jego życiu Harry'ego, ale już trzeciej nocy po przybyciu do rezydencji zaczęły męczyć go koszmary o wuju Vernonie uderzającym pięściami, kopiącym oraz bijącym go tak, jak zawsze. W jego snach ciotka Petunia zazwyczaj przyglądała się temu wszystkiemu z boku, a Dudley, gdy był obecny, tylko podjudzał swojego ojca do dalszego znęcania się nad Harrym. Konsekwencją tych koszmarów było to, że Harry'ego coraz częściej budziło środku w nocy konwulsyjne drżenie, pozostałość po tym, co właśnie mu się śniło. I dzisiaj, najwidoczniej, nie było inaczej.


Nie, proszę... W swoim śnie Harry prosił i błagał, nawet wtedy, gdy purpurowy na twarzy wuj Vernon tłukł go raz za razem po plecach. Proszę, przestań... przestań... Nie krzywdź mnie... Ledwie rozumiał słowa wypowiadane przez swojego wuja, w których ten łajał go za bycie dziwakiem, głupkiem, bezużytecznym ignorantem, za ranienie go swoimi dziwacznymi mocami. Gdy wuj wyrzucił z siebie to ostanie, uniósł swoje wielkie niczym głaz ramię i pozwolił, by jego pięść poleciała wprost w stronę twarzy Harry'ego...

– Dziecko, obudź się. Obudź się natychmiast!

Harry z trudem rejestrował fakt, że jakiś zimny, męski i majestatyczny głos nakazywał mu się obudzić. Otworzył oczy i przyglądał się, jak niewyraźny obraz ciemnego pokoju powoli nabiera ostrości. Ciemnozielona, jedwabna pościel, wyciszone kamienne ściany, soczyście zielone zasłony zwisające wokół czterokolumnowego łóżka... nie, to zdecydowanie nie był schowek pod schodami, w którym dorastał. A ten, stojący tuż obok łóżka, wysoki i łysy mężczyzna, ze szkarłatnymi oczami i śmiertelnie bladą twarzą, nie był wujem Vernonem.

Lord Voldemort... Odnotowując obecność Czarnego Pana, Harry powoli uspokajał swój gwałtowny oddech. Koszmar, to tylko koszmar... Wuj Vernon już nie może mnie skrzywdzić... Jednak całkowicie uspokoił się dopiero wtedy, kiedy Czarny Pan przysiadł na skraju łóżka i umieścił swoją długą, cienką, wrzecionowatą rękę na jego czole. Gdy tylko mężczyzna to zrobił, całe napięcie natychmiast opuściło Harry'ego, ustępując miejsca uczuciu obezwładniającego spokoju, wywołanego uspokajającym dotykiem. Nawet z wiedzą, że mężczyzna zabił jego matkę, Harry nadal czuł się całkiem dobrze w jego towarzystwie.


Czarny Pan trzymał swoją dłoń na czole Harry'ego przez kilka minut, nim w końcu ją wycofał. Ale dłoń nie odsunęła się zbyt daleko, tylko dotarła pod podbródek Harry'ego, przechylając go tak, by chłopak spojrzał wprost w oczy Czarnego Pana.


– Miałeś koszmar... O... o tym, jak twój wuj się nad tobą znęca – to było stwierdzenie, a nie pytanie i Harry nie odpowiedział, jedynie spuścił w zawstydzeniu wzrok. Z jakiejś niewytłumaczalnej przyczyny nie chciał, by mężczyzna, którego znał zaledwie od dwóch tygodni, widział jego słabość.

Mroczny jak noc / HPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz