Pinezka

1K 116 52
                                    

Tej nocy śniło mu się, że Pan wsiada do pociągu, a on wie, że kilkaset metrów dalej jest zerwany wiadukt. Mimo to klęczy w milczeniu, bo Pan życzy sobie mieć posłusznego Servanta.
W jego głowie kłębią się myśl: czy powinien powiedzieć Panu, o zarwanych torach? Czy może do końca zachować etykietę. Nim podejmuje działanie, pociąg rusza, a decyzja zostaje podjęta przez jego bierność. 

W Gabinecie wciąż wracał do tego snu. Serce waliło mu tak samo, jak w nocy.
Klęczał wiedząc, że Pan zginie...zginie...zginie...
Pociąg ruszał, koło za kołem, a on wiedział, że gdyby zerwał się do biegu, może zdołałby uratować Pana.

 I nie zrobił nic.

Pół dnia udawał, że pracuje, bez końca analizując sen. Mógł sobie na to pozwolić, bo był to jeden z tych poranków, gdy poza poranną koordynacją, nikogo poza nim nie było w Gabinecie.
Yortif ze Stanfordem zajmowali się w Apartamencie sprawami Drogi, a sir James pojechał do Miasta. Nawet Cervet zmył się pod byle pretekstem. 

Może te zarwane tory kolejowe to moje zniszczone zaufanie?  Mortez w nie wpadł, a ja nic nie zrobiłem, bo sam zastawił na siebie tę pułapkę...
A może nie podjąłem w śnie działania, bo jestem na niego zły?
Albo po prostu CHCĘ aby cierpiał.

Myślenie o śnie było lepsze niż wspominanie zapisków Pana. Sama myśl o istnieniu zeszytu, powodowała nieznośny ból w piersi, jakby smutek i żal ciasnymi nitkami otaczały jego serce, ograniczając jego ruchy. Od razu drętwiały mu ramiona i szyja.
Smutek sprawiał, że jego policzki zdawały się wydłużać, jakby ciążyły ku ziemi, pociągając za sobą jego usta. Walczył ze sobą, aby utrzymać kąciki ust w górze, ale na nic się to zdało.

W lustrze w łazience odkrył, że wygląda jak bardzo smutny spaniel.

Smutek sprawiał, że czuł się odrętwiały i nierzeczywisty. W miarę upływu czasu czuł coraz większą złość na siebie. W końcu Pan napisał PRAWDĘ. Jego głowę wypełniły niegodne Servanta myśli. Dłuższy czas toczył z nimi walkę, ale w końcu musiał się poddać. Może był za słaby, a może po prostu stały się zbyt obsesyjne.

Pytanie CZY nie było już aktualne.
Pozostało tylko JAK.

Bez śladów.
Brak śladów, to brak konsekwencji.

Jego umysł był cudownie sprawny, gdy jego zadaniem było wymyślić doskonały autodestrukcyjny plan. Szkoda, że nie miał podobnego polotu, gdy należało stworzyć jakiś wymyślny arkusz. 

Mechanicznie otworzył szufladę i wyjął ze środka pudełko z pinezkami. Oczami wyobraźni zrobił to już tego dnia wiele razy. Teraz należało tylko urzeczywistnić zamiar. Wiedział, że nie powinien...ale czy naprawdę zdołałby się zatrzymać?

Wyłuskał jedną z metalowych przypinek, z czarnym kółkiem. Rozpiął mankiet lewego rękawa i lekko podwinął materiał. Docisnął pinezkę do skóry. W jego wyobrażeniach to, co miał zrobić, było łatwe, ale w rzeczywistości ostra końcówka wcale nie weszła łatwo w skórę.
Zmienił ustawienie pinezki w taki sposób, aby znalazła się na kancie przedramienia, nieco poniżej nadgarstka. Pchał ją jednostajnym ruchem, aż wbiła się w skórę. 

Poczuł ulgę.
Oto myśl, z którą walczył pół dnia, stała się rzeczywistością. 

Upewnił się, że przypinka nie wypadnie i zapiął mankiet.
Pomyślał, że śmieszne byłoby aby w ten sposób mocował na sobie kartki z zadaniami.

"Arkusz piekarnia" na  piersi . Albo "ustal datę przeglądu busa" na lewym ramieniu.  

Zalała go fala dziwnej ulgi. Ból pozwalał mu się skupić. Jednostajna nieprzyjemność przyciągała go do rzeczywistości i pozwalała zająć się pracą. Po kilku godzinach bezproduktywnego siedzenia, mógł zacząć tworzyć arkusz dla sir Jamesa, oparty na przypuszczeniach czego mógł chcieć Master.

DziedzicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz