George miał poczucie, że jego Pan z chwili na chwilę staje się coraz bardziej rozpalony. Jego skóra wyraźnie poczerwieniała. Mięśnie zdawały się być nabrzmiałe, a żyły kłębiły się na nich, zaznaczając swoją obecność. Mężczyzna co chwila kołysał głową na boki, wyciągając szyję, jakby doskwierało mu napięcie karku.
- Gdzie on jest! - wysyczał, patrząc znacząco na drzwi - Czemu nie przychodzi?
George pochylił głowę w stronę podłogi. Sam podejrzewał już, że jego wiadomość została właściwie odczytana.
- Wody! - wysyczał Mortez
George zerwał się i pobiegł do kuchni. Nalał zimnej wody do kubka i wrócił z nim do pokoju. Mortez napił się łapczywie. Płynu było śmiesznie mało.
- JESZCZE! - zażądał
Ponownie napełnił kubek i wrócił z nim do pokoju.
- Czemu ta woda jest taka ciepła?! - wycedził Mortez - Chcę zimnej!
George oblizał wargi.
- Panie, może w łazience, z kranu? - zapytał drżącym głosem
Starszy ruszył tam bez słowa. Wszedł do toalety, wsadził głowę pod kran nad wanną i odkręcił kurek zimnej wody. Pił łapczywie prosto ze strumienia, a następnie kilka chwil polewał sobie głowę i kark.
- To nie pomaga! - wycedził po chwili, znów wściekły - Potrzebuję ZIMNEJ WODY!
- Wody z lodem? - zapytał George szybko - Czy przynieść Panu wody z lodem?
Jego serce napełniło się nadzieją. Może będzie mógł wyjść z Apartamentu i zdobyć jakieś wskazówki co do dalszego postępowania. Może będzie mógł skonsultować z Loganami jak powinien postąpić.
- Lód. Lodówka. - wymruczał Pan - Potrzebuję lodu.
Mężczyzna opuścił łazienkę i poszedł do kuchni, otrząsając się po drodze z wody. Otworzył zamrażalnik w leżącej na podłodze lodówce. Sięgnął po kostki lodu zgromadzone w niewielkiej plastikowej torebce. Wysypał je na rękę i wsadził do ust jakby były miętowymi pastylkami. Zaczął gniewnie miażdżyć je zębami.
- Ymmm. - wymruczał z zadowoleniem
George czekał. Pan w kilka chwil pożarł pierwsza porcję i teraz wysypał na dłoń kolejną. Wrzucił ją do ust, przeżuł i połknął. Potem zajął się oglądaniem swoich przedramion.
- Czynnik zaraz rozerwie mi żyły - wymruczał gniewnie - Nie mogę dłużej czekać. Skoro Stanford sam nie przyszedł, ja pójdę do niego. Wejdę do jego Apartamentu, wywlokę go przed budynek i tam zabiję! - wycedził niskim głosem.
George zadrżał. Starał się uspokoić oddech. Padł na kolana.
- Panie... - zaczął - Wybacz mi moją zuchwałość, ale czy nie lepiej byłoby...oszczędzić takich widoków Adeptom...? Nie zabijać Stanforda na ich oczach...?
Zacisnął zęby na wardze i czekał na odpowiedź. Mortez przekrzywił głowę jakby się namyślał.
- Może masz rację - uznał w końcu - Zatem zawlokę go do piwnicy, gdzie to wszystko się zaczęło i tam go zniszczę. Bez świadków.
George przełknął ślinę. Zaczął zastanawiać się czy może powinien ostrzec Loganów, że Mortez zamierza opuścić Apartament. Z drugiej strony, ponowne korzystanie z telefonu było niebezpieczne. Skoro Masterowie wiedzieli co się działo z jego Panem, mogli przygotować się na wszystkie scenariusze. Wyłamał nerwowo palce.
CZYTASZ
Dziedzic
Ficção GeralCzęść 3 serii "Druga droga" Tomy w serii: 1. Srebrna Maska 2. Łowca 3. Dziedzic