Pozory

3.4K 121 350
                                    

Kotłowali się na podłodze wiele minut. Mortez co jakiś czas poluzowywał chwyt, przez co George nieco odżywał i odzyskiwał siły. Następnie próbował się wyswobodzić. Był dosyć silny, na pewno silniejszy niż zazwyczaj, jakby mobilizował ukryte dotąd pokłady energii.
Daleko mu było jednak do siły jego Pana.

Mortez czuł się znużony. Był świadomy, że gra, którą podjął, w dużej mierze wiązała się z koniecznością przeczekania. Musiał doprowadzić George'a na skraj rozpaczy. Dlatego też co jakiś czas rozluźniał chwyt, aby sprawić aby chłopak uwierzył, że ma w tym starciu jakiekolwiek szanse.

Walczyli wijąc się na podłodze. Nogi mieszały się ze sobą, oddechy splatały, obydwaj byli spoceni. Policzki George'a były zaczerwienione, ale z ciemnych oczu nie znikała determinacja. Wiele minut później, nagle znieruchomiał.

- Już...? - zapytał Mortez nieco znużonym głosem, myśląc o niedopitej kawie, znajdującej się w zasięgu ramienia. Gdyby nieco przetoczył się wraz z młodym, mógłby usiąść na jego plecach i uwolnić jedną rękę, którą zdołałby sięgnąć po filiżankę.

Po chwili zrealizował swój zamiar, siadając na biodrach chłopaka. Prawym łokciem i przedramieniem dociskał jego głowę do podłogi. Sięgnął po naczynie i upił łyk zimnego napoju. Zmrużył z przyjemnością oczy.

- Nienawidzę cię! - wychrypiał tymczasem George

- Mówisz to jako kto? - zapytał Mortez - George czy "Bestia"...?

Chłopak zacisnął wargi. Mocniej szarpnął ciałem, kierując w tył lewą rękę. Próbował nią sięgnąć w stronę twarzy Morteza. Ten nieśpiesznie odstawił filiżankę i złapał jego kończynę, nakładając dźwignię na bark. Przez twarz George'a przemknął impuls bólu.

- Boli...? - spytał Mortez

Chłopak zacisnął zęby

- Nienawidzę cię! - powiedział ponownie

- Czemu? Bo czujesz się bezradny? - zainteresował się Mortez - Bo nawet "Bestia" nie wystarczy aby mnie pokonać?

Mortez gwałtownie puścił jego rękę i wyprostował się. Wciąż siedział na jego biodrach, przygniatając go do ziemi. George oparł ciało na zgiętych przedramionach. Chwilę trwał nieruchomo, bacznie obserwowany przez Morteza, następnie uniósł się gwałtownie i próbował okręcić. Starszy tylko na to czekał. Znów przygwoździł go całym ciałem do ziemi i wsunął dłoń na jego szyję. Wyczuł pulsujące tętnice. Przykleił policzek do boku jego głowy.

- Kiedy odpuścisz? - zapytał

- NIGDY! - warknął George niskim, pełnym wściekłości głosem

- Ach... Nigdy - rzekł kpiąco Mortez - Czyli będziemy tu siedzieć i siedzieć. Będę musiał cię trzymać w nieskończoność. Ale ja mam dużo czasu... Poczekam - wymruczał.

Zerknął na zegar. Dochodziła szósta. Un powinien przyjść za dwie godziny.

***

Jaston obudził się dziwnie wypoczęty. Zerknął na tarczę budzika. Dochodziła szósta trzydzieści.

- Dzień bez treningu i jestem jak nowo narodzony - wymruczał i przeciągnął się sennie 

Wahał się, bo perspektywa pozostania w ciepłym łóżku była bardzo miła, ale mimo wszystko postanowił iść na trening. Przeprosi nauczyciela i wróci do ćwiczeń. W innym wypadku nie da rady przecież zostać karateką. Nadal jednym z największych pragnień jego życia było możliwość skopania wszystkich, którzy w jakiś sposób zaleźli mu za skórę. Ojca... Una... Crystala... Ripsa... Stana i Brada. Z tego też powodu było mu trochę smutno, że Darren nie żyje i sam nie będzie mógł zemścić się na nim gdy będzie dostatecznie silny. 

DziedzicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz