Ostatnia scena jest na podstawie fanartu. Nie pamiętam, kto był autorem, ale jak znajdę, to dopiszę.
Autorzy fanfików nie pobierają za swoją pracę żadnych profitów. Jeśli lubisz i szanujesz moją pracę, zostaw komentarze na temat treści. Dziękuję.
***
Wei WuXian czuł zadowolenie w związku z tym, co stało się z mieczem. Ale czuł też zadowolenie z innego powodu. Po raz pierwszy od dawna wymienili z Jiang Chengiem normalnie choć kilka zdań. Bez gniewu, bez urazy. A teraz nawet siedzieli obaj przy niskim stoliku i kontynuowali rozmowę.
– W końcu rozumiem, dlaczego Lan WangJi tak bardzo chciał odzyskać Suibiana – powiedział Jiang Cheng. – Od kiedy wiedział, że ty to ty?
– Od początku – przyznał Wei WuXian. – Rozpoznał mnie już na górze Dafan.
– Jak? Wtedy Zidian wykluczył opętanie. Absolutnie każdy myślał, że to była pomyłka i jesteś jakimś naśladowcą Patriarchy Yiling. Więc dlaczego akurat on się zorientował?
Wei WuXian westchnął.
– Jeżeli ci powiem, to znowu będziesz wywracał oczami i robił głupie miny.
– Ty... – Warknął Jaing Cheng, zrywając się i wskazując go palcem. – Nie odzywaj się do mnie w taki sposób!
Znów zapadła grobowa cisza, a atmosfera zrobiła się ciężka. W milczeniu wypili herbatę. Wei WuXian pomyślał, że może gdyby to było wino, wszystko okazałoby się łatwiejsze. Jednak to, co się stało z mieczem... Mimo wszystko musieli zacząć rozmawiać.
– Dobrze, powiem ci – odezwał się w końcu.
Ktoś tu musiał wykazać inicjatywę. I rozumiał, że to musiał być on. W końcu Jiang Cheng zrobił już pierwszy krok, w ogóle go tu zapraszając.
– Wtedy, gdy zostałem z Lan Zhanem sam w Jaskini Czarnego Żółwia... Obaj byliśmy ranni, a dodatkowo po walce z tym potworem dostałem wysokiej gorączki – zaczął opowiadać. – Byłem półprzytomny, ledwo pamiętam, jak Lan Zhan wydostał mnie z wody i wyniósł na ląd. On bardzo mało mówi, a dla mnie ta cisza była nie do zniesienia. Wtedy... Wtedy poprosiłem, żeby coś dla mnie zagrał. Myślałem, że odmówi. Nie odmówił. Zagrał dla mnie pewną melodię. To po tym rozpoznał mnie po latach na Górze Dafan. Po dźwiękach fletu.
– Nie rozumiem. – Jiang Cheng zmarszczył brwi. – To mógł być przypadek. Ktoś inny mógł ją grać.
Wei WuXian zamilkł na dość długo chwilę. Miał świadomość, że to, co teraz powie, na pewno zabrzmi nieco romantycznie.
– No właśnie nie. Ja też długo tego nie rozumiałem. W końcu do mnie dotarło, a Lan Zhan potwierdził. To on skomponował tę melodię. Dla mnie. I tylko ja ją słyszałem.
Jiang Cheng słysząc to, zgodnie z oczekiwaniami przewrócił oczami i zrobił kwaśną minę.
– Chyba żałuję, że chciałem wiedzieć – mruknął.
– To trzeba było nie pytać. Ani nas nie podglądać w Wieży Koi.
– Niech cię... – Jiang Cheng zerwał się na nogi. – Wychodzę. Mdli mnie od waszego obnoszenia się tym związkiem! – burknął i ściskając pierścień Zidiana tak, że można było dostrzec fioletowe mini wyładowania, ruszył do drzwi.
***
Lan Qiren siedział w Minshi i przepisywał zasady. Było ich obecnie całe cztery tysiące. Kiedy skończył, odłożył pędzelek i spojrzał na swoje dzieło. Będąc zupełnie szczerym z samym sobą, brakowało mu jednej. Z powrotem chwycił pędzelek i napisał:
![](https://img.wattpad.com/cover/303175071-288-k572727.jpg)
CZYTASZ
WangXian
FanfictionWiększość ff będzie się opierała na wydarzeniach po tych z novelki, choć część rozdziałów ma to, czego mi osobiście zabrakło w novelce - częściowa perspektywa Lan WangJi'ego. Będzie też trochę scen uwodzenia przez Wei WuXiana (w nowym wcieleniu), k...