Rozdział 14 - Nie puszczaj mnie

917 91 59
                                    


Autorzy fanfików nie pobierają za swoją pracę żadnych profitów. Jeśli lubisz i szanujesz moją pracę, zostaw komentarze na temat treści. Dziękuję.


***


Głośny ryk osła był słyszalny w promieniu wielu metrów, gdy Wei WuXian ciągnął go do wyjścia z Zacisza Obłoków.

– Jabłuszko, no chodź. Jesteśmy wolni! Słyszysz?

Niestety, Wei WuXian nie miał żadnego jabłka, żeby przekupić to uparte zwierzę. "Uparty jak osioł" – to powiedzenie było takie prawdziwe.

W końcu po prawie godzinie przeciągania się, dał za wygraną. Usiadł na trawiastym wzgórzu. Wyjął swój naprędce wykonany na Górze Dafan flet i zaczął nim kręcić.

Jabłuszko, którego lejce teraz swobodnie zwisały, uspokoił się i zaczął skubać soczystą trawę.

– Dobrze ci tu, co? – zapytał po chwili z grymasem na twarzy Wei WuXian. – Też nie chcesz odchodzić?

Dopiero po chwili zorientował się, co on właściwie powiedział. „Też nie chcesz odchodzić". „Też"...

– Lan Zhan był dla nas dobry – mruknął pod nosem, jakby sam siebie chciał usprawiedliwić za to „też". – Kazał dobrze cię karmić i zapewnił odpowiednie warunki. Mnie też dobrze traktował. Cokolwiek nie zrobiłem, nie zdenerwował się, nie krzyknął, nie kazał się wynosić. Tolerował największe wygłupy. Wszystko mi wybaczał – powiedział, opierając policzek na ręce.

Jabłuszko, jakby w odpowiedzi, zaryczał donośnie.

– Eh... Ty też tak myślisz? – Wei WuXian westchnął i ścisnął flet.

Wyczuwał pod palcami idealnie okrągłe otwory. Kilka dni temu Lan WangJi wziął ten flet, a potem skrobiąc mozolnie i precyzyjnie nożykiem, poprawił wykonane w naprędce dziury. Dzięki temu granie na tym instrumencie nie brzmiało już jak jeden wielki fałsz.

Drugą ręką chwycił sakiewkę, którą ukrył pod szatą. Była naprawdę ciężka. Lan WangJi nie żałował mu pieniędzy. Wei WuXian był teraz bogaty, naprawdę mógł robić, co chciał. Jeść, pić wino i spać w dobrej gospodzie, gdzie obsługiwałyby go ładne dziewczyny.

Tylko czy na pewno tego chciał?

Do Przystani Lotosów z oczywistych powodów wrócić nie mógł. Na Kurhanach wszystko zostało zrównane z ziemią. W Wieży Koi – z tego co zrozumiał, choć jeszcze nie wiedział dlaczego – nie powinien się pojawiać. Sekta Nie... Co prawda Nie Huaisang był, kiedy się tu uczyli, jego kolegą, ale... No właśnie. Przyjaźnił się z Wei WuXianem, a nie Mo Xuanyu.

Dobrze. Trzeba było postawić sprawę jasno. Wei WuXian nie chciał odchodzić. Ale niby jak teraz miał wrócić, nie przyznając się do tego i zachowując twarz?

– Króliczku – jęknął, chwytając białą puchatą kulkę z trawnika. – Co mam robić? Rozmnożyłyście się, odkąd byłem tu po raz ostatni. 16 lat temu... Pewnie lubicie, gdy Lan Zhan jest blisko. Ja... Ja chyba też – wyznał, unosząc głowę i spoglądając na gwiaździste niebo.

Królik oczywiście nie odpowiedział. Za to zaczął się wiercić w jego dłoniach, więc go wypuścił.

Wei WuXian myślał i myślał, co powinien zrobić. Nic nie wymyślił.

Położył się na trawie. Króliki najpierw uciekły, ale za moment kilka podeszło. Wąchały, a potem wsadzały pyszczki pod jego dłonie. Chyba były przyzwyczajone do karmienia z ręki.

– Nie mam nic dla was – przeprosił Wei Wuxian. – W ogóle jak to możliwe, że zrobiła się z was aż taka zgraja? W końcu w Zaciszu Obłoków trzymanie zwierząt jest zakazane – dodał z uśmiechem.

A moment później ten uśmiech się powiększył. Co Lan Zhan powiedział Jin Lingowi, odsyłając jego psa? Dokładnie to. „ W Zaciszu Obłoków trzymanie zwierząt jest zakazane". Co w takim razie robiły tu te króliki? Nie były zwierzętami hodowlanymi ani tymi, na których podróżowano. Skoro one się tu znajdowały, to...

Wei WuXian zerwał się i wrzasnął tak, że Jabłuszko aż podskoczył.

– Lan Zhaaan! Ratuj! Ratuuuj! – wrzeszczał i machając rękami biegł w stronę jego Jingshi.

Z budynków mieszkalnych powychodzili członkowie Sekty Lan. Przecierali oczy. Było już po godzinie snu, a ten szaleniec biegał po Zaciszu Obłoków, krzyczał, wrzeszczał, wzywając na całe gardło Hanguang-Juna. 


***


Gdy nadeszła już godzina snu, Lan WangJi położył się. Jednak był dużo daleki od spokoju. Serce biło w straszliwym tempie, oddychał ciężko. Poza tym łóżko nagle wydało mi się takie puste.

Wyciągnął rękę i dotknął złożonej, leżącej na szafce wstążki. Przez tyle lat marzył o tym, że składa ją na rękach Wei Yinga. Tak bardzo nie chciał go wypuścić. Ale z drugiej strony nie mógł go więzić. Tylko to było takie... Lan Zhan uderzył otwartą dłonią w czoło. A potem się podniósł. Co on najlepszego zrobił?

Wcześniej wyszedł, chcąc go szukać, ale skończyło się na tym, że uderzył z całej siły dłonią w drzewo. Oczywiście je złamał. A jedną z zasad Sekty Lan był zakaz niszczenia natury. Tylko... Był tak szaleńczo i od tylu lat zakochany w Wei Yingu! Mimo że nigdy tego nie okazał, nie potrafił pogodzić się z tym, że on nie kochał jego.

Ledwo zdawał sobie sprawę, że jednak musiał. Nie można zmusić nikogo do miłości. Nie miał wyjścia, jak tylko zwrócić mu wolność. Gdzie był teraz? Co robił?

– Lan Zhan! Lan Zhaaan! – usłyszał i zerwał się z łóżka. – Ratuj!

Lan WangJi, słysząc ten głos, błyskawicznie narzucił zewnętrzną szatę i wybiegł z Jingshi.

Już po chwili Wei WuXian wskoczył na niego. Ramiona mocno objęły szyję, a nogi oplotły biodra.

Lan WangJi przez chwilę nie wiedział, co ma zrobić. Co myśleć. Jeszcze chwile temu był pewien, że Wei WuXian opuścił Zacisze Obłoków.

– Co się stało? – zapytał.

– P... Pies! – wyjęczał Wei WuXian, wtulając się w niego jeszcze mocniej. – Musisz mnie ratować!

Lan WangJi nadal był zdezorientowany.

– W Zaciszu Obłoków nie ma psów – odezwał się w końcu.

– Słyszałem szczekanie! – zaprotestował Wei WuXian. – Lan Zhan, nie puszczaj mnie! Boję się!

– Nie puszczę – zapewnił go Lan WangJi.

Głos brzmiał spokojnie, ale serce biło bardzo szybko. Pogłaskał uczepionego Wei WuXiana po plecach i zabrał go do Jingshi.

– Nie puszczę – powtórzył niemal niesłyszalnie. 

WangXianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz