Jiang Cheng nie przesadzał, mówiąc, że ten większy pawilon znajduje się na obrzeżach. Kiedy młody adept zaprowadził ich na miejsce i odszedł, Wei WuXian rozejrzał się zachwycony. Pawilon mieścił się pośród drzew, a za nim było już tylko jezioro lotosów. W okolicy stało co prawda jeszcze kilka podobnych budynków, ale w sporej odległości od siebie.
Wei WuXian zostawił na drewnianym podeście trzy słoje wina, które kupili, gdy wracali do Przystani Lotosów i wskoczył na dach.
– Patrz, Lan Zhan! – krzyknął. – No chodź, chodź!
Lan WangJi, który niósł całą resztę ich rzeczy, odłożył je i po chwili również znalazł się na dachu.
– Ale mamy widok! – Wei WuXian wskazał na jezioro.
Widok naprawdę był piękny. Nie dość, że księżyc w pełni jasno świecił na bezchmurnym niebie, to jeszcze odbijał się w tafli wody.
Obaj usiedli na dachówkach.
– Ostatnio widziałem taki wiele lat temu, kiedy jeszcze tu mieszkałem – powiedział Wei WuXian z pewną melancholią w głosie. – Chociaż zazwyczaj nie z dachu, tylko z drzewa. Bardzo lubiłem się na nie wspinać.
– Mn. Zauważyłem.
– Ha, ha, Lan Zhan. Kto by przypuszczał, że Jiang Cheng zafunduje nam tak romantyczną scenerię. To ostatnie, czego bym się po nim spodziewał.
– Raczej nie dlatego nas tu przeniósł.
– Nieważne. – Wei WuXian machnął ręką, a zaraz potem przytulił się do Lan WangJi'ego. – Pamiętasz, jak kiedyś spędzaliśmy wiele godzin na dachach w Zaciszu Obłoków? Patrzyliśmy na księżyc i piliśmy wino.
– Ty piłeś.
– Dobrze, dobrze. Ja. Ale teraz tak myślę, że ostatnio nieczęsto zdarzały nam się takie okazje. Chyba chciałbym spędzić tu z tobą całą tę noc. Co ty na to?
– Mn. Poczekaj chwilę.
Lan WangJi zeskoczył z dachu. Zebrał rzeczy, które zostawili na podeście, rozsunął drzwi pawilonu i schował je do środka. Znalazł też jakiś koc i wziął dwa słoiki wina.
– Lan Zhan! Masz ochotę pić? – usłyszał zaskoczony głos, gdy wrócił na dach.
– Dla ciebie.
Wei WuXian uśmiechnął się szeroko. Oparł głowę o ramię swojego męża, po chwili czując jak ten obejmuje go mocno w talii. Otworzył słój z winem i upił kilka łyków. Kto by lata temu pomyślał, że tak się to wszystko potoczy. Przecież początkowo uważał Lan WangJi'ego za sztywniaka, którego pewnie żadna kultywatorka nie będzie chciała poślubić, bo zanudzi się na śmierć.
– Lan Zhan... Czy gdybym nie wrócił do żywych, to w końcu ożeniłbyś się z kimś innym?
Lan WangJi pokręcił głową. Nawet nie brał tego pod uwagę. Dobrze wiedział, że nigdy nie przestałby czekać i na zawsze zostałby już sam. W ich klanie lojalność była nadrzędną wartością. W dodatku tu chodziło już nie tylko o szeroko pojęte znaczenie tego słowa.
– Lanowie kochają tylko raz – powiedział cicho.
Wei WuXian, słysząc to, poczuł, jak coś ściska go w sercu. Odstawił wino i przytulił się mocniej do Lan WangJi'ego. Te słowa zrobiły na nim ogromne wrażenie. Tak ogromne, że zapiekły go powieki. Jak on kiedyś mógł być tak głupi, żeby dokuczać mu z powodu tego, że jest nudny i żadna go nie zechce. Kiedy w innych Sektach nawet przywódcy bawili się i zdradzali żony na prawo i lewo, on zawsze był przy nim. Był mu wierny, oddany, a ogrom jego miłości – mimo że rzadko wyrażanej słowami – dało się odczuć w każdym geście. Nawet nosił go na rękach! Jego Lan Zhan okazał się mężem, jakiego każda kultywatorka mogłaby sobie tylko wymarzyć. Kochanym, idealnym, najlepszym na świecie.
Siedzieli tak w ciszy długi czas. Wei WuXian czasami upił łyk wina, ale prawie w ogóle – co u niego było wręcz niespotykane – nic nie mówił. Cieszył się chwilą.
Zimny podmuch znad jeziora sprawił, że zadrżał. Lan WangJi, nie pytając o nic, wziął koc i okrył nim ich obu. Na szczęście narzuta była na tyle duża, że zmieścili się bez problemu. Objął go też ramionami tak, żeby mógł oprzeć głowę w zagłębieniu jego obojczyka.
– Śpij – powiedział, głaszcząc go delikatnie. – Będę tu.
Wei WuXian początkowo kręcił głową, ale po jakimś czasie powieki zaczęły mu się przymykać. Próbował z tym walczyć, ale na próżno. W końcu wtulony w swojego męża zasnął.
***
Jiang Cheng nie mógł spać. Kręcił się z boku na bok, a w końcu zirytowany wstał i ubrał szatę zewnętrzną. Wyszedł na zewnątrz. Była już noc, więc od razu poczuł chłodne powietrze znad jezior okalających Przystań Lotosów. Był do tego przyzwyczajony, dlatego ruszył przed siebie. Nie myślał o tym, dokąd idzie, dopiero po dłuższej wędrówce zorientował się, że trafił na obrzeża. Tam, gdzie były prywatne pawilony dla goszczących u nich małżeństw z innych Sekt. Jeden z nich zajmowali teraz Wei WuXian i Lan WangJi.
Jiang Cheng już chciał się wycofać w obawie o to, co może usłyszeć, ale, o dziwo, było zupełnie cicho. Podszedł na brzeg jeziora, patrząc na jasno świecący księżyc. To było jedno z ładniejszych miejsc. Spojrzał na budynki w tle. Wtedy ich zobaczył. Siedzieli ciasno zawinięci w koc na dachu pawilonu. Wei WuXian chyba spał, ale Lan WangJi nie. Nawet z takiej odległości widać było wyraz jego twarzy, kiedy z troską poprawił zsuwające się okrycie.
Jiang Cheng po raz pierwszy na ich widok nie miał odruchu wymiotnego. Może dlatego, że to był tak bardzo prywatny moment. Bez żadnego obnoszenia się, beż żadnych prowokacji. Znów poczuł pewne ukłucie zazdrości. Dlaczego kiedyś nie był mądrzejszy i nie zatrzymał osoby, która była dla niego ważna? Przecież mogli to jakoś rozwiązać. W jakiś sposób załatwić sprawę z Wenami. Ile ich było? Z pięćdziesiąt osób? Kobiet, starców i dziecka? Gdyby się wtedy postawił innym Sektom tak jak Wei WuXian, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może Starsza Siostra i Jin Zixuan by żyli, a Ah Ling miałby rodziców? Jiang Cheng przypomniał sobie, w jakim był szoku, gdy okazało się, że Lan Sizhui to tak naprawdę to samo dziecko, które widział na Kopcach Pogrzebowych. Lan WangJi ponoć zabrał go do Zacisza Obłoków i postawił innych przed faktem dokonanym, nie chcąc nawet słyszeć o odmowie. Skoro nawet Lanowie, Sekta Czterech Tysięcy Zasad, zaakceptowali Wena i dali mu swoje nazwisko, to dlaczego on wcześniej nie wykazał się taką determinacją? Wen Qing musiała go choć trochę lubić, skoro przyjęła od niego grzebień.
Po chwili wyprostował się, kopnął w złości jakiś kamień, który wpadł z pluskiem do wody i ruszył w drogę powrotną. Co go naszło? Nie mógł się nad sobą rozczulać. Miał dwie Sekty, którymi musiał się zająć i pyskatego, dorastającego siostrzeńca. Może małżeństwo z rozsądku z jakąś kultywatorką z sekty Jin to było jednak najlepsze rozwiązanie?
CZYTASZ
WangXian
FanficWiększość ff będzie się opierała na wydarzeniach po tych z novelki, choć część rozdziałów ma to, czego mi osobiście zabrakło w novelce - częściowa perspektywa Lan WangJi'ego. Będzie też trochę scen uwodzenia przez Wei WuXiana (w nowym wcieleniu), k...