30

2.4K 110 48
                                    

Mia

     Obudziłam się zlana potem. Otworzyłam oczy, przetarłam zmęczoną twarz dłonią i usiadłam na łóżku, żeby wziąć kilka głębszych wdechów i uspokoić serce, które biło tak mocno, jakby chciało wyskoczyć. Znowu ten sam, popieprzony sen. Od jakiegoś czasu, co kilka nocy, śni mi się to samo. Już sam fakt, że to pamiętam po przebudzeniu jest dziwne, bo nigdy mi się to nie zdarzało, ale co dziwniejsze, ten sen jest identyczny za każdym razem.

     Znajduję się po środku niczego. Dookoła widzę tylko biel. Może to jest jakiś ogromny pokój, lub jakiś korytarz, nie wiem, ale jestem tam zupełnie sama. Nie słyszę żadnych dźwięków, nie ma tam żadnych ludzi. Jakaś wewnętrzna siła każe mi biec, więc biegnę. Czuję jakbym uciekała, choć nic, ani nikt mnie nie goni. Biegnę w nieznane, choć przede mną niczego nie ma, nie mam żadnego celu. Co chwilę odwracam się za siebie, żeby upewnić się, czy jestem sama. Biegnę ile mam sił w nogach, ale czuję, że nie długo upadnę. Kolejny raz patrzę za siebie, bo czuję czyjąś obecność. Nikogo tam nie ma, więc wracam wzrokiem do poprzedniego kierunku, potykam się, ale ktoś mnie łapie i zamyka w swoich ramionach. Nie zdążyłam sobaczyć twarzy, nie wiem kto to jest, ale rozpoznaje ten zapach i wiem, że jestem bezpieczna i już nie muszę uciekać. Zapach cytrusów, zmieszanych z drewnem i dymem papierosowym. Do moich uszu dociera tylko cichy szept.

- Kocham cię. Nie uciekaj przed przeznaczeniem.

     Potem odskakuje jak poparzona od tej osoby i się budzę. Nie wierzę w sny prorocze, czy jakieś ukryte znaczenia, więc za chuja nie wiem, co to ma być. Nie rozumiem, co się dzieje w moim umyśle, ale zmusiłam się, żeby zapomnieć i poszłam się szykować do pracy.

     Trzydzieści dwa dni do rozwodu i mojej wyprowadzki.

     Po porannej toalecie, skierowałam się do kuchni i aż pisnęłam na głos, gdy w salonie na coś stanęłam. Wkurwiona spojrzałam pod nogi, ale złość odeszła, gdy okazało się, że to jedna z lalek małej Lily. Dziewczyny mieszkają z nami już od kilku dni, a moja chrześnica niesamowicie szybko się zadomowiła i jej zabawki można znaleźć dosłownie wszędzie.

     Niestety niedane mi było ją zobaczyć rano, bo razem z Lucy lubią sobie pospać i ich dzień zaczyna się najwcześniej o dziewiątej lub dziesiątej. Co jest dziwne w przypadku tak małego dziecka, ale najwyraźniej odziedziczyła to, wraz z wyglądem, po swojej mamusi.

     Odkąd dostałam te nieszczęsne róże, każdego dnia jeżdżę do biura z niechęcią i obawą. Tak samo dziś, szłam i bałam się, że czeka na mnie kolejny niechciany "prezent". Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Poza tym przestałam też wychodzić z gabinetu w porze lunchu. Jedzenie zaczęłam zamawiać lub ewentualnie Anne mi coś kupuje i przynosi pod nos. W razie gdyby znowu ktoś przyszedł, to chcę przy tym być.

     Okazało się, że ostatnim razem to był młody chłopak, któremu jakaś kobieta zapłaciła pięćdziesiąt dolarów za dostarczenie przesyłki. Natomiast, jak chłopacy znaleźli tą kobietę okazało się, że ona odstała kwiaty od jakiegoś starszego mężczyzny, który zapłacił jej sto dolarów i przekazał, co robić dalej. Powiedziała, że to był chyba bezdomny, ale niestety nie udało nam się go znaleźć, bo spotkanie z nim odbyło się poza oczami kamer. Więc nadal jestem w dupie i nie wiem, kto próbuje mnie zastraszyć, a przede wszystkim, co kogoś obchodzi moje życie i mój ślub z Evans'em.

     Po powrocie do domu wszystkie moje zmartwienia odeszły, bo już na wejściu rzuciła się na mnie moja chrześnica i złożyła na mojej twarzy kilkadziesiąt buziaków. Tak bardzo ją kocham, jakby była moim własnym dzieckiem. Aż sobie nie mogę wyobrazić, jakim uczuciem obdarzę własną córkę.

PLANNED FUTUREOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz