Są dwa rodzaje angstu.
Pierwszy jest właściwie niepozorny. Nie polega na skali tragedii, ale jej okolicznościach i tych malutkich detalach, które wypalą w twojej duszy żal już na zawsze. Nawet jeśli nie załamiesz się podczas czytania lub ogladania, myśli o tym będą do ciebie powracać i cię męczyć, bo dlaczego? Dlaczego tak musiało być?
Drugi strzela ci w łeb. Wykrwawiasz się, wypłakujesz, a potem stajesz na nogi i uznajesz, że to było mocne, ale właściwie to ci lepiej. To, co się zdarzyło w filmie/książce było niezmiernie smutne, ale jest to jedna z tych rzeczy, które można opłakać i iść dalej.
Ten rodzaj angstu jest terapeutyczny. Pierwszy sprawia, że potrzebuję terapii.Ostatnimi czasy nie mogę przestać myśleć o brokeback mountain i the power of the dog. Nie żebym się wyleczył z bananafish, ale to już baaardzo stare załamanie.
Z kolei jak się wypłakałem przy dear ex albo move to haeven to jakoś lżej mi było, mimo że okropnie smutne były niektóre wątki.
Za dzieciaka ryczałem przy chłopcach z placu broni i złodziejce książek. Fajne załamania.
Siedząc w fandomie haikyuu ludzie próbowali mi wcisnąć the galaxy is endless albo to coś z bokuaka, nie pamiętam tytułu. Nie dałem się, bo czuję, że one są jednak tym pierwszym typem angstu.
Lubicie takie klimaty? Jak znosicie smutne zakończenia?
CZYTASZ
Szuflada Popkulturalna
Non-FictionŻycie jest jak tramwaj~ Lubisz rozmawiać o filmach i serialach? Siedzisz w wielu fandomach? Uważasz się za nerda lub otaku? Mola książkowego? Drzwi otwarte!