(tak bez znaczących spojlerów)
I znowu trafiłem na coś na tyle dziwnego, że z automatu to polubiłem. The sound of magic jest jedną z tych serii, które mają mnóstwo wad, ale jest w nich coś takiego, że i tak będę ich bronić.
To sześcioodcinkowa kdrama o młodej dziewczynie, która nie radzi sobie finansowo i spotyka magika twierdzącego, że posługuje się on prawdziwą magią.
Już od początku budowała się wokół tej niejasnej fabuły fantastyczna otoczka. Szkoła, do której chodzi Ah-yi jest porośnięta bluszczem, a wesołe miasteczko na wzgórzu wygląda jak wyjęte z bajki. Magik nosi kapelusz, a zanim wypowie zaklęcie, zadaje pytanie: Wierzysz w magię?
Taki koncept osadzony we współczesnym świecie miał duże szanse się przewrócić. Na ogół trudno jest połączyć realizm dnia dzisiejszego z elementami fantastycznymi/paranormalnymi, żeby nie wyglądało to śmiesznie. The sound of magic po swojemu sobie z tym poradziło, nie oszczędzając polotu. Seria jest musicallem.Elementy muzyczne osobiście mi się podobały. Szczególnie te, w których występowała jakaś grupa, a nie tylko jedna, czy dwie osoby. Czasem podczas piosenki przenosiliśmy się w jakieś dziwne miejsce, ale to chyba była już kwestia dotycząca tego serialu samego w sobie. The sound of magic uwielbia symbolikę, uwielbia przenośnię. Czasem było to wręcz eksponowane do granic możliwości i traciło swój urok. Tak jak kocham drobne nawiązania i symbole, to tutaj zabrakło z nimi umiaru i właściwie podstawowego obejścia. I wszystkie te myśli, którymi drama się kierowała, zostały wciśnięte widzowi w twarz tak, że nie pozostawiało to miejsca na żadne własne interpretacje i przemyślenia. Same tematy, które zostały poruszone, uważam za niezwykle ważne, tylko widać, że serial za bardzi chciał to wszystko wykrzyczeć, zamiast sobą cierpliwie pokazać.
Lecz mimo wszystko... Jakiś urok w tym był. Postać magika skradła moje serce. Szczery facet wyglądający na oszusta. Do samego końca nie dało się powiedzieć, jakie są jego prawdziwe motywy i czy w ogóle jest osobą przy zdrowych zmysłach. Zapadła mi w pamięć ta jedna scena, gdzie płakał przy swojej chorej papudze. Po prostu pomyślałem "cholera, to jest to. To jest wspaniała postać". Kiedy ktoś odrobinę szalony, odklejony od rzeczywistości, zaczyna okazywać prawdziwe przywiązanie do czegoś i widać, że oddałby za to życie... Uwielbiam.
Zakończenie mnie zszokowało, a potem zawiodło. To znaczy najpierw dostajemy plot twist, a potem zostaje on wyjaśniony tak, że cała fabuła przestaje być interesująca. I nawet nie wiem, jak to zrobili, że ten plot twist był ciekawy i mi zamieszał porządnie w głowie, a potem to tak porozkładali i dodali swoje magiczne myśli, i już nie było to ani trochę fascynujące. Imo mogliby skończyć na identity reveal i zniszczyć wszystkie moje marzenia, zamiast przyozdabiać to od nowa sztuczną już w tym momencie wiarą w cuda. Zrobiło się niespodziewanie mrocznie i mi się podobało...
Dla mnie było to trochę przedramatyzowane i zbyt bezpośrednie. Doceniam jednak konstrukcję: każda postać miała swój cel i razem stworzyły pewien zamknięty świat, po którym się przemieszczaliśmy. Poza tym atmosfera przypadła mi do gustu i lubię musicalle. Ciekawe wątki, niestety nie wszystkie rozwiązane. Duży plus za ten realistyczny szok pod koniec. No i szczerze, dobrze się bawiłem.
CZYTASZ
Szuflada Popkulturalna
SaggisticaŻycie jest jak tramwaj~ Lubisz rozmawiać o filmach i serialach? Siedzisz w wielu fandomach? Uważasz się za nerda lub otaku? Mola książkowego? Drzwi otwarte!