5. Zbieg okoliczności, czy planowane morderstwo?

39 2 1
                                    

*Judy*

Na odprawę przybyłam, jak zwykle punktualnie, czego nie można było powiedzieć o moim partnerze. Nick wszedł na salę odpraw dosłownie na pół minuty przed komendantem Bogo. 

- Ty to masz farta. - szepnęłam do rudzielca, gdy nasz szef rozpoczął przydzielać zadania. 

- Carrocia, fart tutaj nie ma nic do rzeczy. - stwierdził w ogóle niewzruszony tym, że się spóźnił. Po wysłaniu w teren paru funkcjonariuszy, wzrok komendanta spoczął na naszej dwójce. 

- Hops, Bajer, dwa pożary tego samego ranka. - oznajmił, kładąc nam na stole teczkę z aktami naszej nowej sprawy. 

- Nie wiedziałem, że zmieniliśmy branżę z policji na straż pożarną. - zakpił Nick, lecz komendant nie zwrócił uwagi ani na jego zgryźliwy komentarz, ani na mój delikatny uśmiech, jaki on wywołał. Zdaje się, że nasz szef przywyknął już do sposobu bycia mojego partnera. 

- Sęk w tym, iż ofiary to Johnson Wyjec i Trevor Aport. Zamieszkiwali różne dzielnice Sawanny Środkowej, a jednak ich mieszkania spłonęły w podobnym czasie. 

- Ofiary się znały? - dopytałam, przeczytawszy wzmiankę o tym w otrzymanych przez nas aktach. 

- Oboje pracowali, jako strażnicy więzienni. W noc przed pożarami pełnili służbę jednocześnie. O tej samej godzinie rozpoczęli wartę, o tej samej z niej zeszli. Zbyt dużo tu zbiegów okoliczności, by pożary w ich mieszkaniach można uznać za przypadek. 

- Przyjrzymy się tej sprawie. - zapewniłam z nowym zapałem do działania. Miałam zamiar rozwiązać tę sprawę, nieważne, ile wysiłku będzie mnie to kosztowało. Nie miałam pojęcia, iż sprawa ta miała swoje drugie dno. Piekielne dno. 

***  

Zgodnie z poleceniem komendanta Bogo, pojechaliśmy wpierw do podpalonego mieszkania Johnsona Wyjca. Zmarły w wyniku pożaru kojot miał trzydzieści sześć lat i mieszkał wraz z żoną i dwójką dzieci w centrum Sawanny Środkowej. Na miejscu zastaliśmy grupę pracujących już policyjnych techników. Czym prędzej chciałam dowiedzieć się, co już udało im się ustalić, więc wraz z Nickiem wyszliśmy z auta i udaliśmy się w kierunku terenu oklejonego żółtą taśmą. 

- Hej, dobrze, że już jesteście. - rzuciła współpracująca z nami surykatka Emile Meerkat będąca jednym z najlepszych policyjnych techników naszej komendy. 

- Cześć, Emilie. Wiadomo już coś? 

- W kuchence ofiary znaleźliśmy ślady po spalonej lazani, co może sugerować, iż Wyjec mógł zasnąć, zapominając o jedzeniu w niej pozostawionym, JEDNAKŻE sąsiedzi nie wyczuli dymu spalonego jedzenia. Wszyscy jak jeden mąż zeznają, iż mieszkanie zapaliło się nagle. Jakby odpalić zapałkę. Co jeszcze dziwniejsze, płomienie nie wykroczyły poza obręb mieszkania Wyjców. - wraz z Nickiem zerknęliśmy na okno z szóstego piętra, gdzie doszło do pożaru. - Dobytek sąsiadów w ogóle nie został naruszony. To, jakby ogień sam wiedział, które mieszkanie należy spalić, które zaś oszczędzić. 

- Inteligentny płomień. - Nick szepnął te dwa słowa, pogrążając się we własnych myślach. Byłam jednak zbyt zaabsorbowana sprawą, by przywoływać partnera do rzeczywistości. 

- A rodzina? - pytałam dalej. 

- Żona oraz dwójka dzieci byli akurat u teściowej zmarłego. Jedynie to uchroniło ich od podzielenia tego straszliwego losu. - surykatka wskazała nam zrozpaczoną samicę kojota znajdującą się pod opieką policyjnego psychologa. Dwójką jej dzieci także zajmowali się pracownicy o podobnej specjalizacji. To właśnie było najgorsze w tej pracy. Widok zrozpaczonych bliskich zamordowanych ofiar. Wieść o nagłej śmierci bliskiej osoby... Był to ból nie do wyobrażenia. Współczułam go ssakom z całego serca. Po cichym westchnięciu podeszłam do samicy, chcąc podnieść ją na duchu. Miałam świadomość, iż żadne wypowiedziane przeze mnie słowo nie ukoi bólu spowodowanego utratą męża, ale może ujęcie przeze mnie sprawcy zdoła unormować jej poczucie niesprawiedliwości.

Zwierzogród : Smoki istnieją naprawdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz