Rozdział 25
Vittoria
„ I had all and them most of you Some and now none of you. Take me back to the night we met..."
To ostatnie co słyszę wyciągając słuchawki z uszu. Może fakt, że uciekłam szybko do pokoju i w nim zostałam słuchając smętnych piosenek płacząc w podusze jest dziecinne, ale po tym jak Corrado wyszedł nawet na mnie nie patrząc nie mam siły na gadanie czy widzenie się z kimś.
Musisz o niego walczyć, kochasz go.
Mówiła mi moja podświadomość, której się nie zawsze słuchałam, ale teraz się z nią zgadzałam, muszę o niego walczyć. Ale jak? Dzwonie do niego cały czas, a jedyne co mi odpowiada to jego poczta głosowa zaraz po pierwszym sygnale, chyba ma wyłączony telefon.
- Kurwa! - krzyczę na cały dom, znów wybuchając płaczem gdy słyszę, sekretarkę po raz setny z mojego telefonu.
Wybieram znów ten sam numer i czekam.
Błagam odbierz...
Corrado
- To niebezpieczne, mamy na pinku z meksykanami, myślisz że jak pojawisz się tam ty to nie skorzystaj z poturbowania cię, a w najgorszym wypadku zabiciu? - powiedział mój brat, kiedy jechaliśmy odbić magazyn meksykanom za to, jak najpierw oni odbili nasz.
- Miałeś nie jechać miałeś zostać w domu do chuja Corrado. - warczy.
Miałem w tym czasie kochać się z swoja przyszłą żoną i całować każdy szczegół jej idealnego ciała. Miałem teraz być z Vittorią.
Na myśl o Vittorii zaciskam mocniej szczękę, a moje usta układają się w cienką linie.
- Ta miałem. - odpowiadam zdawkowo, sprawdzając czy moja broń jest załadowana.
Na wszelki wypadek.
- Nie rozumiesz kurwa, że to nie ma prawa się dobrze skończyć!? - krzyczy Marco, co nie jest za dobrym pomysłem, na mnie się nie krzyczy.
Ona mogła krzyczeć. Kurwa nie myśl o niej Corrado!
- Nie krzycz na mnie kurwa, daj mi spokój to ja tu jestem szefem, ja wydaje rozkazy kurwa, rozumiesz? - mówię ostro na co milknie.
- Załóż chociaż kamizelkę kuloodporną. - mówi ostatnie zdanie i milczy do końca naszego celu.
- Założę.- mówię pogrążając się w swoich myślach do czasu, aż nie słyszę jak dzwoni telefon mojego brata.
Pospiesznie odbiera telefon spoglądając na mnie krótko.
- tak jest...nie ma wyłączony telefon spokojnie...na pewno oddzwoni jak będziemy w domu...tak ma założoną. - kończy gdy docieramy na miejsce chciałem już spytać z kim rozmawiał, bo zdecydowanie o mnie, ale nie słyszałem z kim.
Vittoria?
Nie debilu to pewnie mama Vittoria na pewno nie chce mnie teraz znać, po tym jak na nią nakrzyczałem,
Ale to ona mnie okłamała i to cholernie boli.
- Kto dzwonił? - pytam lecz odpowiedzi nie dostaje bo auto się zatrzymuje, a to znaczy, że zaczynamy żeś.
Dziś na pewno ktoś umrze, nie będzie litości, a ofiar będzie dużo.
- Skupić się, choć by nie wiem co nikt nie strzela bez mojego rozkazu jasne!? - mówię donośnie
- Tak jest! - odpowiadają moi ludzi i idą na swoje miejsca robiąc to co już wcześniej ustaliliśmy.
- Wiesz, że to może być nasz ostatni raz prawda? Dzisiaj będzie dużo ofiar. - mówi Marco.
- Wiem, masz kamizelkę prawda? - pytam.
Bezpieczeństwo rodziny najważniejsze.
- Mam bracie, a ty?
- Na miejsce Marco już czas. - mówię ostro idąc w szczelinę, z której na ogól jestem nie widoczny, ale wszystko może się zdarzyć prawda?
Jedyne o czym myślę teraz to Vittoria. Co robi? Jak się czuję? Może jest głodna, albo wyszła na miasto, oby nie sama do cholery.
Kurwa przestań o niej myśleć!
Z pomocą przyszli mi Meksykanie , którzy właśnie wjechali do lasu, nie zauważając nic podejrzanego najwidoczniej. Po zatrzymaniu swoich aut wyszli z niego obserwując teren, zaraz potem kiwnęli głową co miało znaczyć prawdopodobnie, że jest czysto.
Ślepi debile.
Gdy zauważyłem, że z auta wychodzi sześciu barczystych mężczyzn od razu wiedziałem co na mnie czeka.
Ciao Pedro.
Jest i on jeden z wielu moich wrogów, szef Meksykańskiej mafii, Pedro Hernandez.
Czekałem na Ciebie.
Uśmiecham się mrocznie na myśl ilu z moich ludzi właśnie celuje w niego.
Nie mając pojęcia ile jego ludzi teraz celowało we mnie.
I wtedy to poczułem, ból. Upragniony ból, który miał zastąpić ból po stracie Vittorii.
Nie zrobił tego, teraz czułem ból po kuli która oberwałem i ból na myśl o moim aniołku.
Upadłem na ziemie, wykrwawiając się powoli, słysząc w oddali jeden wielki krzyk i huki od wystrzałów z broni.
- Kurwa nie, bracie nie umieraj. - poczułem jak Marco przyciska do mojej rany mocno jakąś szmatę, to chyba jego koszula.?
- Gdzie oberwałem? - pytam zamykając oczy.
- Kurwa Corrado koło aorty chyba ja pierdole miałeś założyć kamizelkę! Kurwa powiedziałem jej, że masz kamizelkę do chuja!
Nie założyłem, rozmawiał z nią, gdybym wiedział...
- Mam kilka sekund na powiedzenie czegoś ważnego, a ty obiecaj, że zrobisz wszystko, żeby Vittoria to usłyszała.
- Corrado nie, nie umierasz kurwa nie żegnaj się ze mną do chuja, nie możesz jej zostawić, nas nie możesz rozumiesz!
Czuje jak ktoś mnie unosi chyba niosą mnie do auta bo zaraz potem czuję jak ruszamy.
- Wybacz mi, że nasza siostra zginęła to moja wina, przeproś ode mnie dziadka i rodziców, Luizę. - mówię na bezdechu starając się nie tracić przytomności.
Walcz dla niej.
- I najważniejsze, jeśli nie przeżyje powiedz Vittorii, że była najlepszym co mogło mnie kiedyś spotkać, że była moim niebem, którego nigdy nie powinienem zaznać, a jednak zaznałem mając ją przy sobie. - mówię mając przed oczami obraz śmiejącej się w moich ramionach Vittorii, jest dla mnie wszystkim. - Powiedz jej, że ją kocham nad życie. - kończę resztkami sił prawdopodobnie szepcząc nie mając siły na pewny głos i znów zamykam oczy wyobrażając sobie mojego aniołka.
Czy tak wygląda śmierć?
Mrs_Drakness06
🌟
Ciao Pedro - (z.włos) Witaj Pedro
CZYTASZ
CORRADO
RomanceIgraliśmy z naszymi duszami nawzajem nie wiedząc, że tak się w tym zatracimy, że nie będziemy potrafili bez siebie żyć. Z tak szaleńczą miłością jaką się darzyliśmy, przez piekło mogliśmy iść boso. Żadne z nas nie pomyślało, jak bardzo staniemy się...