Rozdział 27

2.6K 88 28
                                    



Rozdział 27

Corrado

Krzyk.

Jedyne co teraz widzę to krzyk i chaos. Widzę, dokładnie tak, widzę nie słyszę, a widzę. Vittoria, która chodzi po pokoju cała zapłakana, a ja nie wiem czemu.

Mój aniołek.

Marco który trzaska o ścianę wazon z kwiatami, moją mamę, która próbuje uspokoić ojca, który dosłownie rozwala to co spotka na drodze. Moją siostrę, która co po chwile chce się do kogoś dodzwonić, ale coś jej chyba nie wychodzi. Co tam się od kurwia i najważniejsze, czemu to widzę, ale nie czuję i nie słyszę tego chaosu?

Czy ja umarłem?

Na te myśl od razu czuję jak na zawołanie ból w okolicy serca, lecz nie tylko od rany postrzałowej, a także od tego, że zostawiłem ją tam, niczego niewinną i bezbronną Victorię. Co jeśli teraz nikt nie będzie w stanie jej ochronić przed złem tego świata?

Największym złem tego świata, którym dla niej okazałeś się sam ty Corrado.

Zrywam się na myśl o Victtori, czując już realistyczny ogromny ból i trudności z otworzeniem oczu.


Victoria


Dwa tygodnie, pierdolone dwa tygodnie bez Corrado u mego boku udowodniły mi jak bardzo jestem od niego uzależniona. W pozytywnym i negatywnym aspekcie. Nie potrafiłam spać nie czując go obok siebie, miałam koszmary, przy robieniu najzwyklejszej rzeczy trzęsły mi się ręce, a kawa została już chyba moim najlepszym przyjacielem. Jest godzina 3.12, a ja właśnie siedzę przy stole w kuchni samotnie z moim nowym wcześniej wspomnianym przyjacielem.

Codziennie jak nie byłam w szpitalu to pomagałam Marco z jego wyrzutami sumienia, lub gadałam z dziadkiem na temat mamy. Mój ojciec jak się okazało bardzo dużo przede mną ukrył, powoli dowiaduje się tak naprawdę skąd jestem i jak się znalazłam w domu Corrado za pomocą mojej niby zmarłej mamy.

Co jeśli jednak żyje?

Z natłoku myśli wyrywa mnie dzwonek mojego telefonu. To Dominic, ojciec Bruneta. Odbieram od razu błagając w duchu by były to dobre wieści, a nie złe.

- Corrado się obudził.

Wreszcie dobre wieści...


***


Po dość chaotycznej i bardzo szybkim ubraniu na siebie pierwszej lepszej, sukienki jak się okazało i szybkiej jeździe docieramy do kliniki, wraz z Marco biegnąc w stronę Sali Corrado. Wpadam do niej niczym huragan zauważając ojca Corrado i dwóch lekarzy obok niego, którzy coś namiętnie zapisują w papierach i rozmawiają z ich pacjentem.

- Victtoria.

- Corrado. – mówię odpowiadając mu ze łzami w oczach.

- Wyjdźcie wszyscy. – mówi ostro co mnie nie powiem, że dziwi. Dopiero co go kurwa postrzelili i wybudził się z dwu tygodniowej śpiączki, a już musi się rządzić. Gdy wszyscy wychodzą uśmiecham się na moje wcześniejsze myśli.

- Co Cię tak bawi Angelo hm? – pyta Corrado, a ja uświadamiam sobie jak bardzo za nim tęskniłam.

Cholera, za mocno go kocham.

CORRADOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz