Otwieram szafe i zaczynam układać wszystkie bluzki, bluzy i spodnie w mojej wielkiej walizce. Kiedy kończe już z tym biorę się za sukienki, których mam dość mało i po godzinie wszystkie moje ciuchy znajdują się w walizce. Idę do łazienki, zbieram wszystkie kosmetyki, szczoteczke do zębów, paste, żele pod prysznic, szampony i pakuje to wszystko do dużej kosmetyczki, a ją wrzucam do torby podróżnej. Buty układam w tej samej torbie i już jestem gotowa.
Dzień mija mi szybko, na oglądaniu seriali. Michael przychodzi do mnie na noc. Ostatnią moją noc w domu przed wyjazdem.
-Więc... Harvard? - wzdycha i patrzy na mnie z drugiego końca łóżka. Kiwam tylko głową i słysze dźwięk esemesa. Patrze na wyświetlacz i moje oczy zachodzą łzami.
Luke: więc jutro wyjeżdzasz tak?
Zamykam na chwile oczy, źeby móc się ogarnąć i odkładam telefon na poduszke. Nie mam zamiaru mu odpisywać.
-O której jutro masz samolot? - głos Michaela znów wybudza mnie z transu.
-O jedenastej. - uśmiecham się krzywo i odgarniam swoje włosy z twarzy. Chłopak zawzięcie coś pisze na telefonie, ale nie obchodzi mnie to zbytnio.
Po pół godzinie jest dwudziesta druga, więc idziemy spać. Wtulam się w plecy przyjaciela i zasypiam z myślą, że to ostatni raz.
Rano budzę się bardzo wcześnie, ale Michaela już przy mnie nie ma. Jest siódma, a ja postanawiam wziąść prysznic i ubrać się w ubrania, które zostawiłam sobie wczoraj. Moja ciało relaksuje się pod wpływem ciepłej wody, a ja mogę spokojni myśleć już o wszystkim. Czy dam sobie radę? Czy wytrzymam tak daleko od domu? Czy pozostane z Michaelem w kontakcie? Czy moja mama nie będzie czuć się samotnie?
Potrząsam głową i wzdycham, po czym wychodze z pod prysznica. Wycieram się ręcznikiem i ubieram bielizne, a później czarne rurki z wysokim stanem i różowy crop top z jednorożcem. Tak, mam dwadzieścia lat, ale ta bluzka to moja ulubiona, dostałam ją od Michaela na szesnaste urodziny. Związuje włosy w kucyka i uśmiecham się do siebie w lustrze.
Po chwili schodze na dół i czuje zapach czekolady. Kieruje się w strone kuchni, o mało nie potykając się o walizki w przedpokoju, które nie wiem jakim cudem się tu dostały. Wchodzę do kuchni, gdzie zastaję mamę i Michaela, którzy nie wiadomo co robią.
- Hej mamo, hej Miki! - krzyczę, a oni na raz się do mnie odwracają.
Patrzę jak Michael uśmicha się promiennie i wystawia w moją strone miske, a w niej widać płynną czekolade. Piszcze ucieszona i klaszcze w dłonie, za chwilę odbierając od niego mieske.
-Jezu skąd wy to wzieliście? - pytam odbierając od mamy łyżeczke.
Musze się przyznać do tego, że jestem strasznym fanem czekolady i taka miska to dla mnie frajda.
-Zrobiliśmy. - Michael wypina dumnie pierś, a moja mama przypatruje się mi.
-Zachowujesz się zupełnie tak samo, jak w dniu, kiedy miałaś iść pierwszy raz do przedszkola. - wspomina mama, kiedy ja oblizuje łyżeczke. - Pamiętam jakby to było wczoraj jak zbiegłaś ze schodów, ubrana w starą, troche na ciebie za dużą, bluzke Frankiego i ogrodniczki. Byłaś podekscytowana pójściem do przedszkola, a ja nie mogłam się nadziwić jak mogłam wychować tak energiczne dziecko, kiedy twój brat leżał cały czas w swoim pokoju przed komputerem. - śmieje się, a w jej oczach pojawiają się łzy. - A teraz wyjeżdżasz na studia, a ja nadal pamiętam jak mocno kopałaś mnie, kiedy jeszcze nosiłam cię pod sercem. - teraz mama już rozpłakuje się na dobre, a ja sama z trudem powstrzymuje łzy. Odkładam miske i przytulam mamę.
-Mamo ja nie wyjeżdżam na zawsze. - całuje ją w policzek i wtulam się w zagłębienie jej szyje. - Będę odwiedzać cię jak najczęściej. Nie umieram. Kocham cię. - szeptam do niej, a ona cicho szlocha.
-Przepraszam, że przerywam, ale chyba musimy się zbierać. - słysze Michaela i razem z mamą odrywamy się od siebie.
Chłopak ma mnie podwieźć na lotnisko, więc żegnam się z mamą, która wylewa litry łez, a ja staram się być silna i nie płacze. W drodze na lotnisko śmiejemy się z niebieskowłosym i wygłupiamy, jakby to wcale nie miała być nasza (najprawdopodobniej) ostatnia jazda razem. Na lotnisku czekam już pół godziny wcześniej na samolot i jestem zadowolona, że się nie spóźniłam. Michael i ja żegnamy się i chłopak z bólem serca ode mnie odchodzi, a ja nadal nie uraniam ani jednej łzy.
Kiedy śmieszny głos ogłasza, że pasażerowie mojego samolotu proszeni są na odprawe wstaje i idę do bramki. Czuje uścisk na moim nadgarstku i pod wpływem drugiej osoby odwracam się do tyłu.
-Czego tutaj szukasz Luke? - warczę na wyższego chłopaka i wyrywam się z jego uścisku.
-Chciałem się pożegnać. - wyjaśnia, a ja prycham. Tylko na tyle go stać?
-Śpiesze się. - wywracam oczami i ruszam w stronę bramek.
Kiedy jestem już po drugiej stronie słysze tak dobrze znany mi głos Luke'a, który krzyczy "Kocham Cię'. Nie odwracam się. Nie reaguje. Jednak w moich oczach pojawiają się łzy i rozklejam się na dobre. Uświadamiam sobie, że słysze to pierwszy i ostatni raz.
Cały lot samolotem przepłakuje, bo nic lepszego nie mogę wymyślić. Jednak nie jestem taka twarda jak przypuszczał.
"Złamane serce jest jak rozbiete lustro, lepiej czasem jest zostawić w kawałkach niż kaleczyć się, próbując je poskładać"
~**~
nawet nie wiecie jak trudno było mi napisać ten rozdział! i tak go zjebałam, ale nic innego nie dam rady napisać eh niedługo epilog i *werble* zaczne drugą część tej historii! :D
CZYTASZ
hey girl // l.hemmings
FanfictionZaczyna się od nienawiści, przechodzi przez miłość, a kończy na złamanym sercu.