Rozdział 6

584 41 32
                                    

-Przysięgam na Wielkie Mury, że zabiję was wszystkich zanim jeszcze wyjedziemy na wyprawę. - warknęłam, siłując się z linkami od sprzętu trójwymiarowego zaplątanymi wokół makietowego tytana. 

Było koło godziny dziewiątej rano, las pachniał nadal rosą, gdy jak co dzień musiałam się użerać ze swoim Oddziałem Specjalnym i ich brakiem talentu do przeżycia chociażby dziesięciu sekund. 

-Prze...przepraszam, Kapralu. - wyjąkał zestresowany Eld, który kilka minut wcześniej niezgrabnie przypierdolił o drzewo i zaplątał się na manewrze wokół drewnianej atrapy. Walczyłam z metalowymi linkami, które nieznośnie obcierały moje ręce praktycznie do krwi, żeby jakoś wykaraskać blondyna który wisiał głową w dół i nie mógł się ruszyć. 

-Na chuj mi twoje przeprosiny, jakby cokolwiek dawały w tej sytuacji. - burknęłam lodowato pod nosem. Przestałam na chwilę zaciekle walczyć z manewrem, patrząc na gęstą plątaninę linek, które wyglądały jak kłębek nici. Nie ma opcji żebym je z powrotem złożyła do prawowitego stanu. 

Wyciągnęłam ostrza ze świstem i zmrużyłam oczy, nabierając głęboki wdech. Dokładnie obierałam kierunek w jaki chcę uderzyć. 

-Możesz nieco spaść. - mruknęłam.
-Chwila, co... - nie dokończył Eld, gdy zamachnęłam się z całej siły ostrzem. Przecięłam jedną linkę, a blondyn z wrzaskiem poleciał głową w dół. Jak się zabije to nie moja wina, selekcja naturalna. 

Na szczęście druga linka zatrzymała mężczyznę kilka metrów nad ziemią. Przez chwilę ciężko oddychał, ale po chwili się pozbierał i przekręcił, po czym stanął na uginające się nogi. Cały się trząsł, próbując nie zwymiotować. 

-SKĄD KAPRAL WIEDZIAŁ, ŻE SIĘ NIE ZABIJĘ?! - krzyknął po chwili z dołu, gdy w końcu pozbierał się do kupy, co zignorowałam. Spojrzałam na swoje boleśnie obtarte dłonie z których ciekła krew. Piecze gdy dotykam rękojeści manewru, ale jakoś przeżyję. Chociaż z pewnością nie będę mogła używać w pełni siły przy zamachach, ale w końcu na treningu z tymi idiotami tego nie potrzebuję. Sami się załatwią, gdy tylko odwrócę głowę. 

-O, Eld, Kapral Kasumi cię w końcu wyplątała! - zawołał radośnie Jiao, lądując obok blondyna. 
-No... można to tak ująć. - odparł niemrawo, poprawiając swojego koka z tyłu głowy. —Chociaż chyba bardziej wolała dać mi nauczkę. - dodał nieco ciszej, ale przez swoje wzmocnione zmysły i tak wszystko słyszałam. Mogę to chyba pod to podłożyć, nawet jeśli karą byłaby sromotna śmierć w postaci złamania karku o ziemię. 

Za tobą.

Napięłam mięśnie, gdy usłyszałam przeciągły świst manewru, a po chwili kark makietowego tytana odleciał odcięty, o milimetry wymijając moją głowę. Cała atrapa się zatrzęsła, przez co moje wbite w drewno haczyki prawie się urwały. 

Ze zirytowaniem obserwowałam jak Levi staje po chwili na pobliskim drzewie, wymieniając jedno ułamane ostrze. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy ze wzajemnym chłodem. 

-Kapral też powinien trenować, a nie stać jak w kolejce po bułki. Można od braku ruchu złapać później poważną kontuzję. - powiedział obojętnym głosem.
-Nie martw się o mnie, zostawiam ci więcej atrap żebyś mógł mnie nadgonić, podkapralu. - odpowiedziałam zimno, marszcząc brwi. Mam szczerą nadzieję, że gdy wrócę do KRZYKU to będę miała okazję by uciąć mu łeb. 

-Też myślisz Eld, że Kapral Kasumi i Levi mają całkiem identyczne poczucie humoru? - zapytał wesoło Jiao z dołu, na co blondyn szybko zatkał mu usta dłonią, żeby go uciszyć. 
-Nie tak głośno! - syknął do niego przerażony. —Oboje są tak podobni, że się nie potrafią nawzajem zdzierżyć. - dodał szeptem. 

Monotonia || Levi Ackerman x OC (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz