1.

163 27 41
                                    

Gwendolyn

- Gwen, posuń się! - Kiedy w pokoju rozchodzi się głos Esthery leżę na wznak, zajmując prawie całe łóżko. - Przysięgam, nigdy więcej u mnie nie nocujesz!

A ja przysięgam, że nienawidzę jej piskliwego głosu, który budzi mnie o tak nieludzkiej godzinie, jaką jest siódma rano.

- Ledwo dzień się zaczął, a ty już marudzisz. Naucz się być cicho, Esther - mówię niewyraźnie, ale wiem, że zrozumiała. To wcale nie dlatego, że zawsze schemat nocowania jest taki sam.

- Nie mądruj się, gówniaro. To, że jesteś wyższa, nie znaczy, że możesz się rządzić. W dodatku w moim pokoju! - Zamiast odpowiadać, rzucam w dziewczynę poduszką, nakrywam się kołdrą i idę spać.

A raczej próbuję.

- Nie ma opcji, że teraz zaśniesz, ty stara lampucero! Na dziewiątą mamy rozpoczęcie tego pierdolnika, trzeba się zbierać.

- Gdybyś mi nie przypomniała nie poszłabym tam i świat by na tym nie stracił.

- Ale ja bym straciła możliwość obgadywania tych głupich podrób Barbie z moją przyjaciółką. Wstajeeeemyyyyy! - krzyczy, po czym ściąga mnie z łóżka razem z kołdrą.

Och, to będzie cholernie długi dzień.

Trochę zajmuje nam szykowanie się na tę uroczystą uroczystość, na której zamierzamy z Esther maksymalnie przyciągnąć uwagę każdej osoby na sali. Oczywiście należy pominąć fakt, że to ona zmusza mnie do takich cyrków.

Nie ubieramy się w oczojebne różowe sukienki - zamiast tego wybieramy czarny, skórzany dół i białe crop topy. I wcale nie obchodzi mnie to, że dupa mi spłonie w tych czarnych dżinsach. Mogłam założyć coś innego, ale nie moja to przecież wina, że Esther ma w szafie tylko jedną czarną skórzaną spódniczkę.

Cały mój strój komponuje się idealnie: roztrzepane na każdą stronę włosy, biżuteria pasująca do siebie tylko kolorem i biało-czarny outfit, najbardziej basic, jak tylko się da.

Wychodzimy z domu o 9.59 doskonale wiedząc, że się spóźnimy. W razie, gdyby ktoś tym się zainteresował, jako wyjaśnienie służy nam korek na mieście. Co oczywiście mija się z prawdą o tysiąc mil - to wszystko wina Esther, bo najpierw chciała loki, potem jednak wyprostowała włosy, a końcowo związała je w kucyka.

Tak, muszę to przyznać - nienawidzę niezdecydowania mojej przyjaciółki.

Dojeżdżamy pod szkołę jakieś piętnaście minut później i szukamy miejsca parkingowego, co graniczy z cudem. Ten budynek nie dość, że mieści prawie dwa razy więcej uczniów niż powinien, to jeszcze maksymalnie marnuje teren przynależący. Po co komu boisko, skoro można tam postawić auto?

Nie wspominałam jeszcze, ale Esther jest strasznie słabym kierowcą. Chociaż nie do końca, bo na drodze radzi sobie świetnie, gorzej, jeśli ma się gdzieś wcisnąć. Niby ma małe auto, ale kiedy tylko ma taką możliwość, to mnie zawsze wsadza za kierownicę i każe parkować.

Robię to tylko dlatego, żeby nie musiała siedzieć w domu bez żadnego wyjścia przez wakacje za zarysowanie zderzaka albo progu.
No i może też z tego powodu, że całkiem lubię to auto.

Nie wbiegamy do szkoły, raczej mogę powiedzieć, że zachowujemy nawet niezłą grację przy tak szybkim przebieraniu nogami.
Na nasze szczęście nie ma w pobliżu woźnego, który za główny cel powziął sobie kablowanie do dyrektora o byle przewinieniach.

Skręcamy w prawo, chcąc dotrzeć do sali gimnastycznej. Nie zauważam nawet momentu, w którym wpadam na kogoś. Chwilę później leżę już na podłodze i czuję, jak ból rozchodzi się po moim tyłku.

Roses[zawieszone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz