21.

25 2 0
                                    

KOCHAM TEN ROZDZIAŁ.



Cillian



Przemierzamy wysoką trawę pieszo - nigdy nie wiadomo, kiedy na pokrytej zielenią łące trafi się korzeń, kamień czy porwana przez wichurę gałąź, która mogłaby uszkodzić auto. A jednak wypadałoby wrócić jakoś do domu, choć wizja odcięcia się od całego świata wcale nie wydaje się być głupim pomysłem...

Przyglądam się Gwendolyn, idącej dwa kroki przede mną. Z uwagą analizuję jej wyraz twarzy - tak beztroski, jakby cofnęła się wspomnieniami do dzieciństwa. W końcu, mając te dziesięć czy dwanaście lat, miała o wiele mniej zmartwień, niż w późniejszych latach. Na jej ustach gości nieśmiały uśmiech, a oczy z zainteresowaniem obserwują naturę. Gwen uważnie przygląda się każdemu z drzew, zapewne w poszukiwaniu jakiś żywych istotek, które mogły się tam skryć.



– Ty mały, podły, łakomczuchu! – krzyczy dziewczynka, próbując zabrać mi pudełko z naleśnikami.

– Ej! Wcale nie jestem mały, ani podły – odpowiadam zbulwersowany. – I nie moja wina, że jestem głodny!

Obrywam łokciem w kolano, jestem jednak pewien, że to ją zabolało bardziej niż mnie.

Gwennie spogląda na mnie spod byka, podpierając biodra rękami. Wygląda prześmiesznie w takiej pozie, dlatego długo nie wytrzymuję w pełnej powadze. Śmieję się, aż bolą mnie policzki, a dziewczynce zaczyna udzielać się moja radość, bo i ona chwilę później leży obok mnie i niemal turla się po trawie.

Uwielbiam ją.

Przyglądam się jej wypiekom na buzi. Iskierkom, wesoło tańczącym w jej oczach. Ustom, rozciągniętym w uśmiechu. Włosach, rozrzuconych bez ładu na trawie. Pojedynczych kosmykach, atakujących jej twarz.

Gwendolyn w pewnym momencie zrywa się ze swojego miejsca i pędzi prosto na mnie, po czym jednym sprawnym ruchem zabiera mi z ręki pudełko z naleśnikami. Nim zdążę się zorientować, moja przyjaciółka już pałaszuje nasz lunch.

Jednak zamiast wyrwać jej jedzenie, jak mam zwyczaju - w końcu kto miałby się z nią droczyć, jeśli nie ja - wolę wpatrywać się w jej pełną satysfakcji minę. I dzielić radość, jaka emanuje od jej osoby; zwłaszcza, że to ja jestem tym, który powoduje uśmiech na jej twarzy.

Kocham ją.

Kocham moją Gwennie.

Gwendolyn Marianne Kennedy.

O żesz cholera, jak to dobrze brzmi...



Najwyraźniej podążam za Gwendolyn na autopilocie, bo wspomnienia zupełnie oderwały mnie od rzeczywistości. Odzyskuję świadomość dopiero, kiedy dziewczyna rozkłada koc na trawie i na nim siada, jednocześnie wpatrując się w jezioro. Gwennie ma minę niemal nie do rozczytania - zupełnie, jakby się nad czymś zastanawiała. Ja jednak nie kryję uśmiechu, który pojawił się na moich ustach przez dziecięce wspomnienie.

Decyduję się usiąść tuż obok niej - by mieć niemal taki sam widok na wodę, jak ona.

Widzę, że jej ciało w pewnym momencie pokrywa gęsia skórka, niewiele więc myśląc otaczam ją swoim ramieniem. Dziewczyna o dziwo poddaje się mojemu dotykowi i w dodatku opiera o mnie głowę. Przez moment wierci się, by wpasować się swoim ciałem w moje, a kiedy jej się to udaje, wzdycha głośno, jakby z ulgą.

Mam wrażenie, że odcięło mi dopływ krwi do mózgu, a wszystkie neurony w ciele powariowały.

Nie sądziłem, że da mi szansę.

A jednak moja Gwennie nie zapomniała, jak wiele szczęścia byliśmy w stanie dać sobie nawzajem...

Nie wiem, czy świat da nam jakiekolwiek szanse, jednak gotowy jestem zaryzykować, by się o tym przekonać. Każda chwila z nią spędzona napawa mnie szczęściem, a po ostatnich kilku latach zdecydowanie chcę być samolubny i mieć go jak najwięcej.

Zawsze chciałem tylko jej, nawet kiedy jeszcze o tym nie wiedziałem.

A teraz, siedząc z nią nad jeziorem, gdzie po raz pierwszy spojrzałem na nią, jak na miłość swojego życia, chcę by nasze zawsze trwało do końca świata i jeden dzień dłużej.

– Czemu dzisiaj byłeś tak przybity na zajęciach? – pyta dziewczyna, nie odrywając się ode mnie.

– W mojej głowie pojawiło się sporo nieprzyjemnych myśli, które nieco mnie przygniotły –t tłumaczę. – Ciężko było mi sobie z nimi poradzić, ale ostatecznie, dzięki tobie, się udało.ł

Muskam palcami jej ramię, po czym przenoszę dłoń na włosy Gwendolyn, by chwycić w nią pojedynczy kosmyk i okręcić go sobie wokół palca.

– Nic przecież nie zrobiłam...

– Wystarczy, że jesteś, Gwennie – wtrącam. – Sama twoja obecność daje więcej, niż mogłoby ci się wydawać.

– Nie sądzisz, że to trochę dziwne? – Gwendolyn odrywa się ode mnie, by mówić ze wzrokiem utkwionym prosto w moje oczy. – Po sześciu latach próbujemy odbudować relację, która, jak nam się wydawało, już dawno miała swój epilog, tymczasem to był dopiero prolog...

Prycham z niedowierzaniem na jej słowa.

– Uh, ty moja mała książkaro... – mówię ze szczerym uśmiechem na ustach. – Zawsze wszystko porównujesz do książek. Ale tak, rzeczywiście, te sześć lat temu był dopiero początek nas, kochanie.

Chwytam twarz Gwennie w dłonie, analizując każdy jej skrawek. Sunę wzrokiem po piegach, które słońce wyciągnęło na powierzchnię skóry; po tych gęstych rzęsach, które nie potrzebują tuszu, by wyglądać, jak pomalowane; po pełnych, idealnie nawilżonych, wiśniowych ustach, które pachną jej ukochaną pomadką.

Pozwalam dziewczynie na wykonanie pierwszego kroku - w końcu ostatnim razem to ja zainicjowałem pocałunki. Nie muszę jednak długo czekać, bo chwilę po tym, jak zatrzymuję spojrzenie na jej wargach, Gwendolyn wsuwa dłoń w moje włosy i przyciąga mnie do siebie.

Okazuje się, że jej usta, poza pięknym, wiśniowym zapachem, mają też taki sam smak.

Oddaję się temu pocałunkowi, jak i uczuciu, że, mimo wszystko, jestem w dobrym miejscu. Z dobrą osobą.

Dziewczyna na moment odsuwa się ode mnie, by zaczerpnąć oddechu, a ja, korzystając z okazji, robię to samo. Gwen opiera swoje czoło o moje, jednocześnie przymykając powieki i rozciągając usta w szerokim uśmiechu. Rękę zsuwa nieco niżej - na moją szyję - i lekko przejeżdża paznokciami po skórze.

W odpowiedzi na jej gesty również się uśmiecham i chwytam dłonią jej podbródek tak, by na mnie spojrzała. Robi to bezwiednie, jakby zrozumiała, co chcę zrobić, i nie miała nic przeciwko.

Skradam jej kilka całusów, po czym obdarowuję niemal całą jej twarz pojedynczymi buziakami. Nie chcąc przesadzić z bliskością, przestaję po chwili, by odszukać jej spojrzenie.

Gwen jednak mi na to nie pozwala, bo wtula się we mnie z taką siłą, że nie zdążam złapać równowagi i upadam na koc plecami, a ona na mnie. Rumieni się i mamrocze ciche "przepraszam", po czym zaczyna się podnosić - zapewne nie spodziewała się takiego rozwoju zwykłego przytulania.

Przyciągam ją jednak do siebie, nie zgadzając się, by uciekła od dotyku, który przecież sama zainicjowała. Gwendolyn w efekcie wtula się we mnie, jej oddech się uspokaja, a ja przymykam powieki z myślą, że w końcu jest dobrze.

Że mam przy sobie kogoś, kogo myślałem, że straciłem na dobre.



#roseswatt

Roses[zawieszone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz