2.

94 21 27
                                    

Cillian

Wszyscy w klasie milkną, kiedy dziewczyny wychodzą. Najbardziej osłupiała jest chyba nauczycielka - zerka nerwowo to w papiery, to na nas. Niby pozwoliła im wyjść, a mimo to okazuje zdenerwowanie. Dopiero po chwili się odzywa, cytując stałą śpiewkę:

– Wierzę, że sobie poradzicie. Życzę Wam, żebyście… – Przestaję słuchać. Skupiam się bardziej na patrzeniu za okno i widzę, jak mały, całkiem czarny ptak siada na gałęzi drzewa.

Swoją drogą, ignorowanie dziewczyn jest zdecydowanie prostsze, kiedy nie dostrzegasz, choćby kątem oka, ich jaskrawo-różowych strojów.

W międzyczasie nauczycielka pozwala wyjść, więc opuszczam salę jak najszybciej mogę, bo jakoś nie widzę siebie pośród grupy ludzi z tej klasy. Zwyczajnie nie pasuję do takiego obrazka.

Szukam wzrokiem swojego auta. Chociaż dobrze wiem, że stoi przy boisku, to przy wyjściach i wejściach szkolnych łatwo się pogubić. Przynajmniej z moją orientacją w terenie.

Chwilę kręcę się na tyłach budynku i w końcu kieruję się tam, gdzie zauważam te dwie dziewczyny, które wyszły z sali. Co najlepsze, stoją przy moim samochodzie.

– Tym razem na siebie nie wpadamy, co? – mówię, kiedy jestem niecałe dwa metry od nich. Uśmiecham się, ale one najwyraźniej nie są zadowolone z jakiegoś powodu.

W pewnym momencie ta, na którą wpadłem na korytarzu, wsiada do samochodu. Boli mnie serce, kiedy słyszę, jak mocno trzaska drzwiami.

– No, zdecydowanie zabawne – odpowiada poirytowanym głosem blondynka. – Wiesz może, czyje to auto? – Wskazuje palcem na czarnego mustanga. – Baran nas zastawił, a Gwen źle się czuje i nie możemy nawet stąd wyjechać.

O cholera, ile dziewczyn w tej szkole może mieć na imię Gwen? A raczej Gwendolyn?

– Tak jakby jest moje. – Czekam chwilę, aż pioruny zaczną trzaskać z oczu blondyny wprost we mnie. – Już odjeżdżam.

– Dziękuję za tę łaskę. – Znów ironia. Czy ta dziewczyna umie się wyrażać w inny sposób?

Stawiam pojazd niewiele dalej, żeby móc jeszcze do nich wrócić.

– Słuchaj, przepraszam cię za to, parkowałem na szybko i sądziłem, że zdążę odjechać.

– Czaję – mruczy pod nosem dziewczyna. – To ją powinieneś przepraszać, a nie mnie – dodaje i wskazuje palcem na Gwen.

– Zgaduję, że to nie jest dobry moment, ale obiecuję, że zaproszę ją na kawę. – Próbuję się ratować starym, dobrym sposobem.

– Nie lubi kawy. Zaproponuj jej kakao, a będzie twoja. – Puszcza mi oko i nieznacznie unosi kącik ust do góry.

Albo kłamie, albo nie mówi mi tego za zgodą koleżanki. I raczej obstawiam to drugie.

– Jasne, dzięki za podpowiedź, przyda się. – Uśmiecham się i kieruję do swojego auta.

Jeśli rzeczywiście jest tak, jak mówiła blondynka, to Gwendolyn Monroe będzie moja w niedługim czasie.

A właściwie to taki mam plan.

Skręcam w lewo na światłach, kiedy włącza się zielone. Staram się maksymalnie trzymać ograniczeń, ale z drugiej strony, jeśli jechałbym szybciej niż sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, policja by mnie nie złapała. Mają zbyt słabe auta, żeby mnie dogonić.

Ograniczam jednak swoje zamiłowanie do szybkiej jazdy i dostosowuję do innych kierowców. Przejeżdżając przez skrzyżowanie Wilsona z Penny, mam wrażenie, jakbym już kiedyś widział dziewczynę idącą chodnikiem z przeciwnej strony. Ma podobne, tak samo delikatne rysy twarzy, jak Gwen dawniej. Mimo to, że staram się odwrócić wzrok, widzę, że jej mina nie wygląda na to, żeby była zadowolona.

Roses[zawieszone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz