Gwendolyn
– Esther, powiedz, że masz zapasowy długopis – zaczepiam przyjaciółkę, podczas gdy ona głowi się nad zadaniem z niezapowiedzianej kartkówki, którą dopiero co zaskoczyła nas nauczycielka chemii.
– Na twoje szczęście... – zaczyna, chcąc mi go podać.
– Dziewczyny chyba chcą dostać po jedynce? – przerywa jej pytaniem nauczycielka.
– Nie, ja tylko poprosiłam przyjaciółkę... – próbuję się tłumaczyć. W końcu to mnie wypisał się długopis, nie Esther, więc bez sensu, by ona otrzymywała za to karę.
– Cisza! – Moje wyjaśnienia zostają zmieszane z błotem. – Nie interesuje mnie, co takiego było tematem waszej rozmowy, ale złamałyście zasadę pisania kartkówki, więc dla przykładu macie ocenę niżej.
Nie podejmuję dalszej dyskusji, bo nauczona doświadczeniem wiem, że to tylko pogorszy sytuację. Osobiście nie miałam wcześniej takiej akcji, ale kiedy rok temu jeden z uczniów uznał upominanie się o swoje prawa za stosowne, zmuszony był do zmiany szkoły, aby zaliczyć semestr i w efekcie zdać do ostatniej klasy.
Mi niepotrzebne jest martwienie się o to, czy zostanę rok dłużej w tej szkole, czy jakimś cudem nauczycielka mi odpuści... Wystarczy, że raz miałam taki problem; już wtedy obiecałam sobie, że do takiej sytuacji nigdy nie dopuszczę.
Zarówno ja, jak i Esther pozwalamy, by nauczycielka zapisała na naszej kartce "-1" i kontynuujemy rozwiązywanie zadań. Mimo wszystko kartkówka to nie sprawdzian i piszemy ją piętnaście minut, a nie czterdzieści pięć.
Niedługo później rozpaczamy na murku przed szkołą nad marnymi ocenami, jakie się nam szykują. Nie dość, że obie niewiele umiałyśmy, to jeszcze w dodatku to wredne babsko postanowiło nas ukarać za zwykłe pożyczenie długopisu. Jestem zdecydowanie zła - na nauczycielkę, za jej brak zrozumienia i na siebie, że nie miałam ze sobą chociażby ołówka.
Esther wydaje się być bardziej wściekła, niż ja, jednak znam ją na tyle, by wiedzieć, że nie kieruje tych emocji ku mnie, a ku temu wrednemu babsztylowi, którego właśnie wyzywa od najgorszych istot, jakie chodziły po Ziemi.
– Nosz co za podła jędza! – powtarza po raz kolejny moja przyjaciółka. – Jak można być tak nie życiowym?! A może dostałaś okresu i potrzebowałaś podpaski, co? Albo było ci słabo?
– Est, ale wiesz, że ona musi utrzymywać jakiś rygor w tej klasie? – wtrącam się. – Inaczej wszyscy by mieli w nosie, co do nas mówi. A tak chociaż ktoś jej słucha. I może reszta pójdzie za naszym przykładem i nie będzie ściągać – akcentuję ostatnie trzy słowa machnięciem palców w powietrzu, które mają oznaczać cytowanie słów nauczycielki.
Bo obie dobrze wiemy, że nie ściągałyśmy. Racja, czasem nam się zdarzało spisać z siebie jakieś zadanie, ale nie te pół godziny temu, kiedy ona miała grupę C, a ja A i zadania były zupełnie inne.
– Nie zmienia to faktu, że mogła po prostu zapytać, Gwendolyn – mówi Esther już nieco spokojniejszym tonem. – Stare babsko od razu założyło, że ściągamy, zamiast przeanalizować różnorodność naszych zadań. Z resztą, ona nie pamięta, jak układała tę kartkówkę? Sama przecież ustalała te grupy – dalej narzeka; ja jednak jej nie przerywam, bo i tak nic to nie da - Esther należy do rodzaju ludzi, którzy gadają mimo czyiś protestów. Mogą prowadzić monolog, byleby gadać. – No czy ona nie jest nienormalna? Do psychiatryka się nadaje, a nie do uczniów – dodaje, zaciągając się nikotyną. Nie wiem nawet, kiedy odpaliła papierosa.
– Pogadam z nią – deklaruję, widząc zdenerwowanie przyjaciółki. – Może uda mi się ją jakoś przekonać, że naprawdę chciałam tylko pożyczyć długopis. Poza tym nie poprawiałam tych śladów, które zostawiły resztki tuszu, więc może mi uwierzy. I cofnie tą ocenę niżej, przynajmniej tobie, bo niczym nie zawiniłaś.
– Uh, daj spokój Gwen. To tylko jedna ocena, i to z kartkówki. Damy radę poprawić ją sprawdzianem – dziewczyna wyraźnie przejęła rolę motywatora w naszej przyjaźni. – Nie ma sensu podkładać się i narażać na gniew złośliwej ośmiornicy – mówi, śmiejąc się z własnych słów. Po chwili dołączam do niej, wyobrażając sobie Urszulę z "Małej Syrenki", o której mówi.
Wracamy do szkoły w nieco lepszych humorach, niż byłyśmy wcześniej. Następną lekcją jest angielski, więc obie nie jesteśmy zaskoczone faktem, że nauczycielka się spóźnia. Zapewne jak zwykle zatrzymała ją kawa.. albo nauczyciel włoskiego. To prawie to samo.
Mniej więcej w połowie zajęć, kiedy klasę otwiera nam pani sprzątaczka i każe zająć miejsca, zjawia się nauczycielka. Z niczego nam się nie tłumaczy, ale rzucamy sobie z Esther porozumiewawcze spojrzenia, gdy dostrzegamy na jej twarzy uśmiech i nadzwyczaj dobry humor. Jedno jest pewne: ta lekcja minie nam w przyjemnej atmosferze.
– No błagam, widziałaś ją? – pyta retorycznie Esther, gdy wychodzimy z sali. – Była zadowolona jakby Francesco czy inny Włoch ją całkiem nieźle zadowolił!
– Est, ty mała zbereźnico! – wrzeszczę na nią, jednocześnie się śmiejąc. Rzeczywiście pani Anderson była w tak dobrym humorze, że zapomniała o kartkówce zapowiadanej przedwczoraj i nie wołała nikogo do tablicy.. Chyba będziemy musieli klasowo złożyć się na jakiś upominek dla nauczyciela włoskiego, który ratuje nas przed zagładą lekturową.
Kolejne lekcje są tak nudne, że niemal na nich przysypiam. I niemal zostaję wyrzucona z sali. Powiedziałabym, że to z powodu, że nie wypiłam rano kawy.. Ale po pierwsze, nie lubię kawy, a po drugie, jestem wyspana. Po prostu zupełnie nie interesuje mnie, że mam dwieście sześć kości.
Na stołówce udaje mi się usiąść razem z Esther przy zupełnie pustym stoliku pod oknem. Dziś w menu miałam do wyboru zupę krem z ogórków lub pierogi z serem. Jasne jest, że wybrałam tę drugą opcję - słodkości nigdy za wiele, a do nich dodają syrop truskawkowy.
W międzyczasie dosiada się do nas Cillian, który zamiast stołówkowego posiłku przyniósł ze sobą sałatkę gyros, przez co wokół mnie roznosi się zapach kurczaka. I chyba nieco go przypalił, bo to też jestem w stanie wyczuć.
– Upomnij trochę swoją dziewczynę – zaczyna Esther, a ja wybałuszam oczy na jej słowa – albo nie ciągaj jej nigdzie po nocach, bo przysypia potem na lekcjach.
Cillian spogląda na mnie z uniesioną brwią, próbując zgrywać poważnego dorosłego, jednak jestem niemal pewna, że bardzo stara się zachować powagę.
– No wiesz co, Gwendolyn? Wcale nie tak późno odstawiłem cię wczoraj do domu – tłumaczy, walcząc ze śmiechem. – Ciekawe co po nocach robiłaś, skoro nie spałaś...
– Ale właśnie, że spałam! – odpowiadam, podtrzymując ich żartowanie.
Pierwsza wybucha Esther, i to śmiechem tak głośnym, że echo prawdopodobnie niesie je poza budynek. Zaraz po niej pękamy też ja i Cillian.
Notuję w głowie, by dodać tę chwilę do tych zwyczajnie dobrych.
twitter: #roseswatt

CZYTASZ
Roses[zawieszone]
Romance"Razem z różami ofiarował mi swoje serce." Jak wiele znaczy miłość w starciu z czasem, który biegnie szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać? Cóż, przedstawiam Wam bohaterów, którzy rozegrają z nim bitwę na śmierć i życie. Cillian wraca do...