Siadam przed lustrem i spoglądając na swoje odbicie mam ochotę nałożyć jeszcze więcej makijażu. A przecież jeszcze chwilę temu planowałam go zmyć.
Nie przeszłam drogi od Esther pieszo, a mimo to odczuwam ból kręgosłupa. Tępy i nieustający, nawet przy najwygodniejszych pozycjach zalecanych przez terapeutę.
Nakładam na twarz piankę i choć staram się, żeby nie wpadła mi do oka to i tak się to dzieje, jak zawsze. Czarny tusz rozmazuje mi się po twarzy, tak samo jak szminka i pomada do brwi. Na wyczucie odsuwam krzesło i kieruję się do umywalki, bo pieczenie nie ustaje.
Dopiero chłodna woda daje ukojenie, którego potrzebują moje oczy. Zaraz po tym, jak doprowadzam twarz do jako takiego porządku, zaczynam grzebać w szafie, żeby znaleźć piżamę w pandy. Podobne do tej, którą byłam ja sama jeszcze chwilę temu.
Zimny prysznic - inaczej mówiąc moja ulubiona część dnia - znacznie poprawia mi nastrój. Nie ważne, że jest to jedynie pięciominutowe odcięcie się od rzeczywistości; zwyczajnie potrzebuję o niczym nie myśleć choćby właśnie przez te kilka minut.
Przeczesuję włosy palcami, jednak poplątane kosmyki nie chcą zbytnio współpracować. W efekcie mam jeszcze więcej kołtunów, które w dziwny sposób obciążają moją głowę. Dopiero po nałożeniu szamponu wracają do normalnego stanu, o ile tak można nazwać to, że wygladam jak mokra szczotka od mopa.
Owijam włosy w ręcznik wychodząc spod prysznica. Uprzednio zakręcam wodę, bo ostatnim razem, gdy zapomnialam to zrobić, skończyło się delikatną powodzią. No dobra, wcale nie była taka mała. Musiałam zatrudnić firmę, która wypompowała wodę z domu, bo najpierw zalała się łazienka, potem woda spłynęła po schodach i dotarła aż do kuchni.
Na całe szczęście, że mamy nie było wtedy w domu, bo by mnie zabiła. I dobrze też, że nie uniosły się panele, inaczej nie uszłoby mi na sucho moje bujanie w chmurach.
Mimo wszystko najgorzej ucierpiał mój portfel, bo nawet ze zniżką "na ładny uśmiech" wydałam prawie połowę oszczędności.
Jest dopiero szesnasta, a ja przez wizytę w szkole, o ile można tak nazwać rozpoczęcie roku, czuję się wyczerpana.
Bo wspomnienia do mnie wróciły ze zdwojoną siłą i postanowiły mieć wpływ na teraźniejszość.
Kładę się na łóżku i biorę do ręki telefon, by sprawdzić, jak bardzo stęskniła się za mną Esther. Łączę się z internetem domowym i wtedy zasypuje mnie fala powiadomień, które sprawiają, że cała moja ręka drży od wibracji.
Większość jest z mojego głównego konta na Instagramie. "Ten i ten użytkownik jest na instagramie, sprawdź czy go znasz."
Przysięgam, że to najgorszy typ powiadomień. Odruchowo przesuwam w bok wszystkie tego rodzaju i klikam w konwersację z Esther.
Esther: Ej stara, jak się czujesz?
Esther: Halo?
Esther: HALO ODBIÓR??
Esther: Żyjesz?
Esther: Jeśli w ciągu pół godziny mi nie odpiszesz, to uznam, że zemdlalaś i do ciebie przyjadę. A uwierz, że nie chcesz widzieć mnie po tym, jak odmówiłam Mitchelowi spotkania tylko dlatego, że się o ciebie martwię.Gwendolyn: Jezu, jaka ty jesteś głupia..
Gwendolyn: Gdybym przez pół godziny
nie dawala znaku życia i rzeczywiście
bym zemdlała, to już dawno byłabym
martwa.
Esther: O, super, jednak żyjesz.
Esther: Czyli możemy iść na imprezę.
Esther: O dwudziestej masz być gotowa.Gwendolyn: Przecież miałaś mieć
spotkanie z jakimś Mitchelem, typu
na osobności.
Esther: Spotkanie, impreza, wieczorek chlania, potańcówka..
Esther: Nazywaj to jak chcesz.
![](https://img.wattpad.com/cover/316642755-288-k149619.jpg)
CZYTASZ
Roses[zawieszone]
Romance"Razem z różami ofiarował mi swoje serce." Jak wiele znaczy miłość w starciu z czasem, który biegnie szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać? Cóż, przedstawiam Wam bohaterów, którzy rozegrają z nim bitwę na śmierć i życie. Cillian wraca do...