5.

61 15 16
                                    

Cillian

Plan jest prosty — podchodzę do niej, mówię, że chociaż nie jest jakoś zimno, to kakao jest zawsze dobre i proponuję odwiedzenie kawiarni obok w trakcie przerwy obiadowej.

Albo używam jakiegoś innego tekstu, który przyjdzie mi do głowy, gdy ją zobaczę.

W moich myślach wygląda to całkiem dobrze, gorzej, że może okazać się, że koleżanka Gwen kłamała. Ale raz się żyje.

Wychodząc spod prysznica sięgam po ręcznik i o mało nie zderzam się twarzą z płytkami na ścianie. Basen na podłodze to niezbyt przyjemne warunki, chyba że chce się robić piruety i skończyć z obitą twarzą.

Wychodzę z łazienki z ręcznikiem przewiązanym w pasie i od razu kieruję się do pokoju, by założyć na siebie cokolwiek. Zerkam na zegarek; dwie minuty temu minęła siódma.

Wybieram z szafy czarne dżinsy i białą koszulkę. Przeglądając się w lustrze dochodzę do wniosku, że łańcuszek, który dostałem na osiemnaste urodziny, całkiem nieźle pasuje do tego outfitu.

– Brad! – krzyczę, a mój głos roznosi się echem po jeszcze umeblowanym mieszkaniu. – Brad, bencwale!

– Czego? – Odkrzykuje równie głośno. Jestem pewien, że sąsiedzi mają nas dość. Szczególnie ci, którzy wrócili do domu po nocnej zmianie w pracy.

– Zrobisz coś na obiad? Ja dzisiaj prawdopodobnie wrócę później, więc sobie po prostu odgrzeję – mówię, kiedy przychodzi i opiera się lewym barkiem o drzwi mojego pokoju.

– Spaghetti będzie okej?

– Nie rozumiem po co pytasz, skoro tylko to umiesz zrobić.

– Znalazł się ten co potrafi ugotować wszystko, kucharz od siedmiu boleści!

– Nie moja przecież wina, że moja opiekunka miała mnie w nosie i musiałem nauczyć się gotować, Brad – odpowiadam, jednocześnie dusząc się w środku ze śmiechu. Ten chłopak nigdy nie umiał przyznać się do błędów albo jasno powiedzieć, że czegoś nie potrafi. I ani trochę się to nie zmieniło.

– Uh, dobra, idź już do tej swojej szkoły, kujonie – niemal warczy pod nosem. – I nie zapomnij o zabezpieczaniu się, panie lovelasie!

– Tak jest, panie urażone-ego!

Chwytam w rękę plecak zaraz po tym, jak wsuwam na stopy buty. Szybkim krokiem docieram do parkingu i chwilę później jestem już w drodze do szkoły.

I co raz to bliżej do spotkania z być może moją Gwen.

*

– Panie Kennedy? – słyszę swoje nazwisko i odruchowo spoglądam na nauczycielkę. – Rozumiem, że ma pan głowę zaprzątniętą różnymi sprawami, ale na matematyce trzeba się skupić.

– Tak, wiem – odpowiadam. – Przepraszam.

– Przeprosiny nie przyjęte – mówi nauczycielka, akcentując przedostatnie słowo i uśmiechając się podle. – Zapraszam do tablicy, rozwiążesz następny przykład. – Kobieta kieruje się w stronę swojego biurka. – Skoro miałeś czas na myślową ucieczkę z lekcji, to znajdziesz zapewne chwilę na matematykę.

Nie odpowiadam na jej słowa, swoją drogą wypowiedziane dosyć chamskim tonem.

Nadal uśmiecha się, jakby miała pewność, że nie dam sobie rady z równaniem, które chwilę wcześniej zapisała.

Czuję na sobie wzrok całej klasy, kiedy kreda, którą trzymam, styka się z powierzchnią tablicy. Dziwnym trafem chwilę później pojawia się na niej rozwiązanie, i jestem niemal pewny, że jest prawidłowe.

Roses[zawieszone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz