5. walka

41 5 2
                                    

Na plaży znalazłam się już kilka minut później. Jęknęłam na widok ogromnych bestii. Dwie potężne, kilkunastometrowe istoty wytaczały się na plażę, sapiąc, rozbryzgując wodę i mokry piasek wokoło. Trzecia atakowała już port, niszcząc statki i starając się wyleźć na wysoki brzeg. Czwarta, o wiele mniejsza niż pozostałe, czaiła się gdzieś z tyłu, widziałam w wodzie jej kolorowy, zębiasty grzbiet.

Miecz zabłysnął tuż obok mnie, cichym szeptem oznajmiając swoją obecność. Zerknęłam ku niemu i oparłam o niego swoją dłoń.

- Co ja teraz zrobię? – wyszeptałam. – Jesteś tu, a nikt nie potrafi z tobą walczyć.

Moje serce drżało ze strachu. Viego zostawił mi swój miecz, Ostrze było tu, zdolne pokonać każdą bestię. Adon nie był w stanie wziąć ostrza i wątpiłam, by ktokolwiek inny mógł go dotknąć. Miecz był też zbyt ciężki, bym sama mogła go dzierżyć.

Bestie nie czekały jednak – ruszyły naprzód, ku mojemu ukochanemu, słonecznemu Sudaro. Na plaży, na drodze do stolicy, stałam ja, ale wątpiłam, by potwory jakkolwiek się tym przejęły.

- Głupia szwaczko, co robisz?

Odwróciłam się i zauważyłam Viego. Stał obok mnie, trzymając na ramieniu swój ogromny miecz. Patrzył na mnie z rozbawieniem, tytan i władca świata. Wydawał się taki niepokonany, tak inny niż wszystko to, co widziałam dotychczas na świecie.

- V-Viego... - jęknęłam.

- Powinnaś się gdzieś schować, Marie - zauważył, podchodząc do mnie. - Zajmę się tymi bestiami i wrócę do ciebie za chwilę, dobrze?

- Viego...

Zrujnowany król zaśmiał się i ułożył rękę na moim policzku. Ta zimna, martwa dłoń uspokajała mnie i upewniała, że za moment wszystko będzie dobrze. Musiało być.

- Obiecałem, że odprowadzę cię do domu - zauważył. - Nie spełnię swej prośby, jeżeli twój dom zostanie zniszczony, prawda?

- Ty naprawdę...

- No już, głupia szwaczko - przerwał mi, przyciągając mnie do siebie. - Mówiłem, że Ostrze da sobie radę samo, prawda? Miałaś tylko pokazać mu cel, głupia szwaczko. Eh... Ukryj się, Marie. Za moment będzie po wszystkim.

Zrujnowany król ucałował mnie krótko i czule w czoło, po czym odsunął się i z uśmiechem ruszył ku bestiom. Jęknęłam, opadając na kolana. Jak... jak on chciał sam stanąć naprzeciw tylu bestiom?

Dość szybko dowiedziałam się "jak". Viego ściągnął miecz z ramienia i stanął pochylony na środku plaży. Pierwsza bestia zauważyła go od razu. Zaryczała i ruszyła na niego, rozbryzgując wokoło mokry piasek. Viego też ruszył naprzód. Na bogów! Ten szaleniec! Czy bał się czegokolwiek na świecie?

Zrujnowane Ostrze zabłysnęło i wbiło się głęboko w czaszkę potwora. Bestia zaryczała z bólu, targnęła się, kłapnęła zębami. Moje serce zadrżało ze strachu. Oh, Viego! Tak bardzo, bardzo nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało!

Pojedynek z pierwszą bestią nie trwał długo — po kilku precyzyjnych, silnych ciosach potwór upadł, charcząc i dusząc się we własnej krwi. Viego zaśmiał się i ruszył na kolejną bestię. Ten jego dobry humor, ta jego pewność siebie, siła i zdecydowanie — na bogów, jak potężnym upiorem musiał być, że ogromne bestie padały przed nim niczym proch?

Drugi potwór sprawił mu więcej problemów. Pluł gęstą, żrącą śliną, ale Viego bez problemu uskakiwał przed pociskami. Dotarł do bestii i uderzył prosto w jej gardło. Rozpłatane ciało zaczęło momentalnie krwawić, ale miecz musiał sięgnąć też gdzieś głębiej, bo wraz z krwią wylał się gęsty kwas.

Nim Viego pokonał drugą bestię, trzecia zawróciła z portu, z rykiem ruszając na zrujnowanego króla. Uskoczył bez problemu, ogromne cielska stanowiły łatwy cel i nie były trudne do ominięcia dla niego. Miecz błyszczał radośnie, Viego śmiał się równie zadowolony. Walka trwała, a ja zastanawiałam się, dlaczego szalony, martwy król broni mojego ukochanego kraju.

Trzecia bestia szybko upadła pomiędzy dwoma poprzednimi. Wylewająca się z ich ciał krew zabarwiła plażę i zaczęła spływać do morza. Viego odetchnął, założył miecz na ramię i przejechał palcami po zbryzganych krwią włosach.

Nie zauważył czwartej bestii, tak samo, jak i ja jej nie zauważyłam od razu. Czający się z tyłu w morzu potwór był mniejszy, ale też i zwinniejszy od swoich pobratymców. Wypadł na plażę w ciągu sekundy, w ciągu drugiej kłapną szczęką na króla, a w trzeciej — już ich nie było.

- V-Viego... Viego!

Wstałam, podbiegłam do brzegu, omijając ogromne cielska martwych już potworów. Nad brzegiem było jednak cicho i pusto.

- Viego!

Odpowiedziała mi jedynie cisza i delikatny szum morza. Opadłam na kolana i załkałam, nie chcąc patrzeć na ślad czerwonej krwi, jaki widać było w morskiej, słonej wodzie.

Łamacz serc (League of Legends: Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz