26. Taniec

40 5 1
                                    

Viego przeciągnął się pod sufitem z przyjemnym, gardłowym pomrukiem. Od kilku godzin tkwił tam, czytając księgi, które przyniosłam mu dziś z biblioteki. Mgła sączyła się po powale i ścianach, a gdy tylko przechodziłam obok, z czułością próbowała owinąć się wokół mojego ciała.

Skończyłam szyć suknię dla hrabianki Jal'donet. Gotowa czekała na odbiór, a ja zabierałam się za napisanie odpowiedniej wiadomości. Usiadłam przy stole i sięgnęłam po czysty papier. Moja dłoń zahaczyła o zaproszenie na bal, które wczoraj otrzymałam od rycerzy Joela. Drżącymi palcami ujęłam jeszcze raz kopertę.

- Powinnaś iść, szwaczko.

- Nie, nie powinnam – odparłam z westchnięciem. – Jestem tylko głupią szwaczką.

- Naiwną i szaloną do tego – zaśmiał się. – Jesteś też niższego stanu, Marie. Jeśli się nie zjawisz, obrazisz swego ukochanego króla.

Westchnęłam tylko. Jak zwykle ujmujący i brutalny w jednym zdaniu Viego doskonale wiedział, co mówi – sam był królem i znał całą dworską etykietę, mimo że od czasu jego panowania minęło tysiąc długich lat.

- Tylko nie mów, że nie masz w czym pójść – podjudził mnie. – Twoja szafa pełna jest odpowiednich na bal sukien.

- Skąd to wiesz? – zdziwiłam się.

- Grzebię ci w rzeczach, gdy się nudzę – przyznał z bezczelnym, ale ujmującym uśmiechem.

Jęknęłam tylko. Ten zrujnowany do cna władca... z jednej strony wciąż był wytwornym królem, a z drugiej czasami miewał te swoje bezczelne przebłyski okropnego, prostackiego zachowania i języka. To, jak i wiele innych rzeczy, ujmowało mnie w nim jak nic innego.

- Nie mogę pójść – westchnęłam. – Nawet jeśli wybiorę suknię.

- Czemu, szwaczko? – zainteresował się. – Jedyne, co musisz mieć na balu to siebie w pięknej sukni z olśniewającym uśmiechem i chęcią do tańca.

Przełknęłam ślinę. Tak, mogłam mieć suknię. I nawet mogłam się uśmiechać. To jednak nie zmieniało faktu, że po prostu, najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam tańczyć.

- Oh. – Viego uśmiechnął się i zamknął księgę z trzaskiem, po czym odłożył ją na belki i zeskoczył na podłogę. – A więc to tak.

- Co to tak? – zdziwiłam się.

Viego podszedł do mnie, skłonił się i założył jedną dłoń za plecy. Drugą wyciągnął ku mnie, uśmiechając się ujmująco.

- Nie, proszę... - wyszeptałam zażenowana.

- Tak, proszę – zaśmiał się. – Marie... czy uczynisz mi ten honor i zatańczysz ze mną?

Pokręciłam tylko głową, ale Viego był nieugięty.

- Nauczę cię tańczyć, Marie – obiecał. – To nie jest trudne, a bardzo przyjemne. Przynajmniej spróbuj? Proszę?

Jęknęłam tylko.

- Zmuszać króla, by prosił trzeci raz? – Viego zmarszczył nieco brwi, chociaż jego uśmiech wskazywał, że nadal jest bardzo rozbawiony. – Bardzo niezgodne z etykietą, Marie. No chodź.

Odetchnęłam tylko i ujęłam jego dłoń, wstając. Viego ustawił mnie przed sobą.

- Wyprostuj się – polecił. - Pochylona nie będziesz nigdy dobrze tańczyć. Głowa do góry, patrz na mnie. A teraz ręce...

Viego ujął jedną moją dłoń i wyciągnął ją delikatnie w bok. Drugą ułożył sobie na ramieniu, a sam swoją wolną położył nieco wyżej mojego pasa.

- Tylko nie licz kroków, to rzadko pomaga – zaśmiał się.

- Ale... - jęknęłam, spoglądając na swoje stopy.

- Miałaś patrzeć na mnie – obruszył się, chociaż uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Do przodu. Twojego przodu, głupia szwaczko. Chodź tu.

Posłusznie zrobiłam krok w przód.

- Widzisz, to nie jest takie trudne – zaśmiał się. – A teraz do tyłu. Możesz się rozluźnić, Marie, przecież cię nie pogryzę.

Odetchnęłam i zgodnie z poleceniami Viego wykonywałam kolejne ćwiczenia. W końcu zrujnowany król przestał mnie pouczać i pewniej pociągnął mnie do tańca. W jego ramionach było mi tak przyjemnie. Mgła dość szybko nas otoczyła i, mimo że za oknem świeciło południowe słońce, w mojej pracowni panowała ciemność, przyjemna, czuła i szepcząca.

Taniec, dokładnie tak, jak mówił Viego, był przyjemny. Gdy zrujnowany władca przestał mnie pouczać i w końcu swobodnie pozwolił mi popełniać masę błędów i myśleć, że to takie proste i to potrafię, taniec wydawał mi się naprawdę miłym odkryciem. Sam Viego był doskonałym tancerzem – bez problemu wyprzedzał mnie w moich błędach, prowadząc tak, bym mogła jak najszybciej nauczyć się tańca.

- I jak? Nie jest to aż takie trudne, nie?

Pokręciłam głową i po kolejnym obrocie wylądowałam niezdarnie w jego ramionach. Podtrzymał mnie i zaśmiał się jedynie.

- Czy teraz w końcu wybierzesz suknię dla siebie, Marie? Skoro już umiesz tańczyć? Musimy spróbować też w sukni, inaczej będzie ci ciężko na balu.

Skrzywiłam się jedynie. Wiedziałam, że odmawianie królowi jest niezgodne z etykietą, ale... z drugiej strony pojawienie się zwykłej szwaczki na takim balu również zakrawało na mezalians.

- Marie?

- Pomożesz mi wybrać suknię? – zapytałam cicho, spuszczając wzrok.

Viego milczał chwilę, a gdy uniosłam spojrzenie, zauważyłam jego zaskoczone oczy. Zaraz jednak zrujnowany król uśmiechnął się ciepło i pokiwał głową.

- Z przyjemnością, Marie – wyszeptał.

Przełknęłam ślinę i zaczerwieniona odwróciłam spojrzenie od niego. Viego zaśmiał się i stuknął mnie palcem w nos.

- Chodź, szwaczko – mruknął. – Wybierzemy ci coś ładnego.

Odetchnęłam i gdy Viego ruszył na zaplecze, do moich kwater, cicho podążyłam za nim, niepewna już niczego, co działo się na świecie.

Łamacz serc (League of Legends: Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz