40. Pałac

27 4 0
                                    

Każdy kolejny dzień wyglądał podobnie. Wstawałam rano, służki pomagały mi w toalecie i ubraniu się, a potem prowadziły mnie uśmiechnięte do jednej z jadalni lub na któryś z tarasów, gdzie czekał przy małym stoliku Joel. Jedliśmy razem śniadanie, rozmawialiśmy, a potem Joel spędzał niemal cały dzień na spotkaniach z ministrami, politykami i kupcami. Spotykaliśmy się na obiedzie lub, jeśli spraw wagi państwowej było naprawdę dużo, dopiero na kolacji.

W czasie wolnym mogłam robić, co chciałam. Nikt nie ograniczał mnie ani nie rugał, mogłam poruszać się swobodnie po całym Pałacu. Z początku towarzyszył mi Adon lub Zaton, ale szybko przyzwyczaiłam się do rozkładu korytarzy i sama potrafiłam odnaleźć dość dobrze w nich potrzebną mi drogę.

Joel nalegał, bym została w Pałacu. Zorganizował w jednym z pokoi warsztat, w którym mogłam swobodnie szyć. W pałacowych progach witały teraz zamożne panny i wysoko postawione szlachcianki, projektowałam więc i szyłam tylko dla nich. Joel w wolnych chwilach odwiedzał mnie, ewidentnie polubił przesiadywanie przy mnie w czasie, gdy szyłam.

Dzień za dniem coraz bardziej przyzwyczajałam się właśnie do takiego życia – spokojnego, wytrawnego i pełnego cichego splendoru. Joel coraz częściej namawiał mnie, bym uczestniczyła w balach i wystawnych obiadach, gdzie zawsze towarzyszyłam mu, stojąc lub siedząc u jego boku.

Mimo tego, że właściwie czułam się szczęśliwa, coś dziwnego od czasu do czasu ściskało moje serce i mroziło moją duszę. Joel był uroczy, kochany i wiedziałam, że z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej siebie, a mimo to... tęskniłam, na bogów, tęskniłam tak mocno za czymś, co było martwe, przeklęte i dalekie.

Nocami siedziałam sama na łóżku i łkałam, mając nadzieję, że Viego przyjdzie, że wróci do mnie. Być może był blisko, a być może nie – nie wiedziałam tego. Nigdy, nieważne jak mocno łkałam, nie przychodził...

- Marie? Marie, znowu bujasz w obłokach, prawda?

Uniosłam swoje spojrzenie. Joel przyglądał mi się z uśmiechem, przechylając uroczo głowę na bok. Odpowiedziałam mu podobnym gestem, chociaż zapewne o wiele smutniejszym.

- Marie?...

- Panie mój? – zapytałam od razu.

Było piękne popołudnie i dziś wyjątkowo Joel nie miał żadnych spotkań. Siedzieliśmy w ogrodzie, ciesząc się ciepłym słońcem, świeżym powietrzem i pięknem kolorowych kwiatów.

- Marie, jutro wieczorem spotykamy się z delegacją z Noxus – zauważył Joel. – Czy zrobisz mi tę przyjemność i będziesz wtedy przy mnie?

Zerknęłam na niego zaskoczona. Tak, czasami towarzyszyłam mu w mało ważnych spotkaniach, ale po raz pierwszy Joel chciał mnie zabrać na coś, co miało naprawdę duże znaczenie nie tylko dla niego, ale i dla całego Sudaro.

- Czy jesteś tego pewien, mój panie? – zapytałam cicho. – Noxus może nie być... zadowolony z mojej obecności przy tobie.

- Marie, nawet tak nie mów. – Joel zrobił niezadowoloną minę. – Będę naprawdę szczęśliwy, jeśli będziesz ze mną. Proszę?

Skinęłam tylko głową z uśmiechem. Na większość próśb Joela reagowałam ostatnio tak samo – zgadzałam się, gdyż właśnie tak właściwie mogłam odwdzięczyć mu się za jego opiekę, dobroć i czułość.

- Dziękuję, Marie. – Joel wyciągnął do mnie rękę, a ja ujęłam ją po chwili. – Chciałabyś przejść się ze mną po ogrodzie przed kolacją?

Podniosłam się wraz z Joelem i ruszyłam wraz z nim wolno przez ogród. Właśnie w czasie takich chwil poznawałam go od tej jego zwyczajnej strony. Był dobrym królem, wspaniałomyślnym i współczującym, ale poza tym był też po prostu dobrym człowiekiem. Przy nim czułam się wyjątkowa. Przy nim byłam szczęśliwa.

Ale nie w pełni szczęśliwa, pomyślałam z goryczą. W pełni szczęśliwa nie myślałabym wciąż o zimnych dłoniach, martwych czułościach i jednym, przeklętym przez los i czas pocałunku. Nieważne, jak uroczy był Joel i jak dużo czasu przy nim spędzałam – koniec końców zawsze pojawiał się taki moment, że wracałam myślą ku Viego, ku tej postaci zrujnowanego władcy, którego, na bogów!, możliwe że pokochałam z całego swojego zlęknionego serca.

Taka mała, delikatna rzecz... ta miłość. Uczucie, przez które budowane i rujnowane były narody. Przez miłość wypłynęłam w nieznane, przez miłość obudziłam pradawne zło i przez miłość do tego zła chciałam wracać raz po raz.

Ocknęłam się z ponurych przemyśleń, gdy Joel narzucił mi na ramiona swój krótki płaszcz. Materiał wciąż był ciepły od jego ciała, miękki i przyjemnie pachnący dawał mi idealną ochronę przed zimnem wieczoru.

- Dziękuję – wyszeptałam.

- Wrócimy do Pałacu? – zapytał Joel.

- Ja... możemy jeszcze zostać? – zapytałam cicho.

- Oczywiście. Nie jest ci zimno, Marie?

- Nie, dziękuję – odparłam z uśmiechem.

Spacerowaliśmy jeszcze chwilę, rozmawiając o bardzo błahych sprawach. Dzięki takim właśnie rozmowom dowiedziałam się, jak bardzo uroczym i miłym człowiekiem jest Joel. W czasie tych rozmów, spacerów, obiadów, kolacji, śniadań i wspólnego czasu poznawałam go doskonale. W takich momentach czułam, że między nami rodzi się coś więcej.

Przypomniałam sobie, że dokładnie tak samo zbliżałam się do Viego – przez rozmowy, wspólne zaczepki, spędzanie czasu. W którym momencie go pokochałam? – nie miałam pojęcia.

W końcu spacer zabrał mnie i Joela do tej części ogrodu, po której spacerowałam też z Viego w czasie balu. Mocniej naciągnęłam na siebie płaszcz Joela. Wspomnienie o zimnym pocałunku i chłodnych dłoniach wywołało dreszcze.

- Marie?

- Nic mi nie jest – odpowiedziałam od razu. – Możemy usiąść?

Joel skinął głową i poprowadził mnie ku pierwszej ławeczce. Ze ściśniętym sercem zauważyłam, że nie tak dawno temu siedziałam dokładnie w tym miejscu podczas chłodnego wieczoru przy martwym królu.

- Marie...

Uniosłam swoje spojrzenie. Joel. Ten słodki, uroczy, kochany Joel. Wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem i dziwnie niepewnym spojrzeniem. Widziałam już kiedyś takie oczy. Widziałam, chociaż nie potrafiłam sobie przypomnieć gdzie i u kogo.

- Ja... naprawdę... bardzo mi zależy na tobie, Marie.

- P-panie mój? – wyszeptałam.

Nie zaoponowałam, gdy Joel pochylił się ku mnie i gdy jego ciepłe wargi dotknęły moich ust. Przymknęłam oczy i poddałam się tej czułej pieszczocie. Chociaż czułam, że to punkt, z którego się już nie zawraca, chociaż moje serce wołało z tęsknotą za zapomnianym i dawnym, w tej chwili ciepło i życie wygrało.

I nawet jeśli było mi trochę smutno, to o wiele mocniej cieszyłam się z tego, co mnie spotykało.

Łamacz serc (League of Legends: Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz