16. Wyspy Cienia

41 4 4
                                    

- Marie? Marie!

Ta podróż we Mgle była dziwna. Czułe, czarne pasma ogarniały mnie całą, otulając kokonem szeptów, marzeń i koszmarów. Nie były zimne, ale sprawiały, że po plecach przechodził mi dziwaczny dreszcz. Podróż z Sudaro na Wyspy Cienia dzięki Mgle trwała nie dłużej, niż przejście kilkunastometrowego korytarza. I była, o dziwo, o wiele przyjemniejsza niż samotne pływanie łodzią po nieznanym oceanie.

- Marie!

Zamrugałam oczyma i spojrzałam na Viego. Stał tuż przede mną z wyjątkowo mocno zmartwioną miną. Jedną dłoń przykładał do mojego policzka, a drugą wciąż zaciskał na palcach mojej prawej ręki.

- Nic mi nie jest – wyszeptałam. – Czy to zawsze tak wygląda?

- Tak – odpowiedział z ulgą. – Wiem, że mogło to nie być przyjemne, ale...

- Nie – zaprzeczyłam z uśmiechem. – To było bardzo przyjemne.

Viego zerknął na mnie zaskoczony, a po chwili uśmiechnął się tylko czule.

- To dobrze – mruknął, cofając dłoń z mojej twarzy. – Ta przeklęta Mgła ukochała cię bardziej, niż cokolwiek innego na świecie. A ponoć należy do mnie...

Zaczerwieniłam się jedynie na jego uwagę, chociaż sama nie wiedziałam tak naprawdę dlaczego.

- Cóż, nawet jeśli Mgła cię akceptuje, duchy mogą już tego nie robić – przestrzegł mnie Viego. – Trzymaj się blisko mnie, dobrze?

Pokiwałam głową i mimowolnie mocniej zacisnęłam palce na jego dłoni.

- Nie bój się, Marie – uspokoił mnie od razu. – Jestem tu cały czas. Nie pozwolę, by cokolwiek złego ci się stało na tych Wyspach. Ani gdziekolwiek indziej. Możesz chodzić, gdzie tylko chcesz, nikt ani nic cię nie skrzywdzi.

Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Ten dziwny król zrujnowanego świata... legendy opiewały jego szaleństwo, jego miłość i jego gniew, ale nikt nigdy nie wspomniał o tym, jak honorowym i czułym człowiekiem potrafił być. One, podobnie jak ja z początku, widziały w nim jedynie martwego króla zrujnowanego świata.

Viego ruszył popękaną drogą ku ogromnym budynkom w sercu Wysp. Ogromny budynek, w którym znalazłam go za pierwszym razem, wciąż wyglądał imponująco, mimo że ogarniała go ciemna Mgła, a mury były poniszczone i popękane. Wokoło przesuwały się upiory i duchy, krążąc bez celu, bez wspomnień i bez życia. Niektóre unosiły głowy, a w ich wypełnionych martwą magią oczach widziałam strach, tęsknotę i zmęczenie. Klątwa ogarniała te Wyspy już od tysiąca lat... wielu z nich musiało być po prostu zmęczonych tym, co je spotykało.

Część z nich była bardziej zaciekawiona – wpatrywały się w nas z uporem, a niektóre, ze złymi, zmrużonymi oczami, ruszyły nawet drogą ku nam. Sunęły jednak wolno, ostrożnie. Ewidentnie wciąż bały się zrujnowanego króla, chociaż głód życia był bardzo silny. Viego wypatrywał każdego z silniejszych upiorów. Gdy jeden z duchów, ogromny, opancerzony i milczący stanął przed nim, Viego mocniej przygarnął mnie do siebie, a gdzieś u jego drugiego boku zalśnił pięknym blaskiem jego miecz.

- Ledros. – Głos Viego był spokojny, ale zimny niczym lód.

- Panie mój. – Upiór skłonił się przed nim, a Viego skinął tylko krótko głową. – Upiory są niespokojne. Hecarim szaleje przy brzegu. Czy będziesz potrzebował eskorty, panie?

Viego uśmiechnął się jedynie. Nie, zdecydowanie on nie potrzebował żadnej ochrony. Jedynym problemem byłam ja, która kompletnie nie potrafiłabym sama poradzić sobie na Wyspach dłużej niż pięć minut.

- Będziesz mi potrzebny później, bądź zatem blisko – polecił Viego, a piękny błysk z magii jego miecza zniknął. – Teraz idź i oczyść całe wschodnie skrzydło Twierdzy.

Ledros skinął tylko głową, uniósł swoją ogromną tarczę i zniknął, rozpływając się we Mgle. W miejscu, gdzie stał, Mgła zawirowała krótko i rozrzedziła się. Szybko jednak uspokoiła się i zaczęła na powrót płynąć swoim stałym rytmem.

Mgła z Wysp była nieco inna niż ta, która zwykle ogarniała mnie w towarzystwie Viego. Była cicha, spokojna, ale zła i zimna. Mgła, która wypływała z serca Viego, zawsze do mnie garnęła, desperacko próbując otoczyć mnie całą. Teraz też otaczała mnie czule, przyciskając mnie do Viego bardziej, niż sam król przed chwilą.

- Nie jest ci zimno? – Viego zerknął na mnie z uwagą. – Wyspy nie są przyjemnym miejscem.

- Nie, wszystko w porządku – odpowiedziałam. – Czym jest Twierdza?

- Warownią jednego z upiorów – odpowiedział Viego, znów ruszając drogą w głąb Wysp. – Ale Thresh odszedł z Wysp jakiś czas temu.

- Odszedł? Jak? – zainteresowałam się.

- Miał kogoś, kto mu pomógł. – Viego uśmiechnął się czule. – Nie wiem, gdzie teraz są. Jego warownia jest jednym z lepiej strzeżonych miejsc tutaj. Będziesz tam bezpieczniejsza niż w Akademii lub w Skryptoriach. Tylko... nie wychodź poza wschodnie skrzydło, Pałac będzie bezpieczniejszy niż zachodnia Twierdza. Dobrze?

Pokiwałam głową. Viego, odkąd przyciągnął mnie ku sobie w trakcie spotkania z Ledrosem, nie wypuścił mnie spod swojego ramienia. Wcale mi to nie przeszkadzało. U jego boku czułam się bezpieczna jak w południe na głównej ulicy słonecznego Sudaro. Mimo że wokoło szeptała zimna Mgła Wysp, a upiory i duchy pojawiały się w coraz większej ilości, czułam się spokojna jak nigdzie indziej.

Czy oszalałam do cna? Na przeklętych Wyspach odnalazłam spokój, a powinnam być przecież przerażona. Przypomniałam sobie pierwszy dzień, gdy stanęłam na tej ogarniętej klątwą ziemi – bałam się, tak bardzo się bałam, przyciskałam do siebie latarnię desperacko, lękliwie stawiając każdy krok. Teraz jednak szłam pewnie u boku zrujnowanego króla. Martwi przestali mnie przerażać. Zaczęłam ich rozumieć.

Oh, Marie! Mimo że należałam do światła, mrok okazał się słodkim ukojeniem, a przeklęte Wyspy – miejscem, w którym mogłam w końcu odetchnąć.

Łamacz serc (League of Legends: Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz