Rozdział 28

157 22 34
                                    

(Uwaga, długi rozdział, do czytania zalecana ciepła herbatka i kocyk)

Wanda

Totalnie nie wiedziałam, o co chodzi, ani gdzie właściwie Loki poszedł. Choć w zasadzie, wiedziałam, ale nie wiedziałam, skąd niby miał wiedzieć, co robił Tony? Przecież ten bożek siedział i rozmawiał ze mną. 

Chyba, że to była jakaś iluzja. Że wcale ze mną nie siedział, a tak naprawdę był gdzie indziej, a rozmawiałam po prostu z jego hologramem? 

Jaka prawda by nie była, to i tak trochę mu tego zazdrościłam. Wydawało się, że świetnie panował nad swoimi zdolnościami. Może też kiedyś będę w stanie tak panować nad swoimi? Może wtedy będę w stanie pomóc osobom, na których mi zależy? 

I czy to właśnie ta wiara sprawiła, że przystałam na propozycję Tonego? 

Czy naprawdę mogę w końcu być w czymś dobra? 

Chciałam w to wierzyć, ale jakoś nie mogłam.

Po raz kolejny rozejrzałam się po pustej sali. 

Nienawidziłam być sama. 

Tym bardziej w Avengers Tower. Wszystko mnie tu przytłaczało. To całe bycie bohaterem. Ta wiara w ich wielkość i nieomylność. Jedyne, czego tak naprawdę chciałam, to spokojnego życia. Pracy od ósmej do szesnastej. Kredytu na mieszkanie, który spłacałabym przez kolejne czterdzieści lat. Świąt spędzanych z rodziną, która irytowałaby mnie, jak nikt inny. I głupkowatych pomysłów Pietro, który jak nikt inny umiał poprawić mi humor, choć szczerze nienawidziłam jego dziecinności. 

Miałam taki mętlik w głowie... 

Ach, gdybym tylko umiała cofnąć czas, nigdy nie zgodziłabym się na propozycję Fury'ego. 

Choć w zasadzie, gdzie bym poszła? Moja Sokovia już nie istniała. Nie miałam rodziny, bliskich, przyjaciół. Co miałabym robić w życiu? Przecież niczego nie umiałam. 

Z drugiej strony, skoro już miałam w sobie tę... siłę. Może chociaż tutaj uda mi się nauczyć, jak móc uchronić inne rodziny przed moim losem? Może faktycznie mogłabym być, jak... Avengers? Walczyć ze złem? Nieść nadzieję na lepsze jutro? 

Choć o jakiej nadziei ja mówiłam... To tylko propaganda. Gdzie byli, gdy Striker porywał kolejne bezdomne, osierocone dzieci? Gdzie byli, gdy przez dwa dni miałam bombę Starka metr przed twarzą? 

I jakim cudem od teraz muszę patrzeć dzień w dzień na jego uśmiechniętą gębę? 

Ach..

Nienawidziłam być sama.

- Friday?- rzuciłam w przestrzeń, przeczesując włosy palcami.

- Tak, Wando?- odpowiedziała mi SI.

- Czy mogłabyś puścić jakąś muzykę czy c..- zaczęłam, gdy nagle usłyszałam, jak drzwi do sali otwierają się. Od razu spojrzałam w ich kierunku, ale nie uwierzyłam w to, co widzę. 

Przez szparę szybko wsunął się Pietro, wciąż ubrany i ubrudzony jak w dniu, w którym go straciłam. Wyglądał na zdenerwowanego i rozglądał się na boki, jakby niepewny, czy nikt go nie obserwuje, aż w końcu spojrzał w moje oczy. 

Jezu Chryste...

Zalana łzami od razu wstałam z podłogi i pobiegłam w jego kierunku, wciąż nie wiedząc, czy to wszystko mi się nie śni? Rzuciłam mu się na szyję, nie wierząc, że mogę go objąć. Oddałabym wszystko, by móc zamienić z nim choć słowo, a on tak po prostu pojawił się tu, tuż obok mnie. 

Bóg w dolinie gniewu || ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz