Rozdział 60

137 17 25
                                    

Viv

Było coraz gorzej.

Dobra, porozmawiałam z tym świeżo umarłym psychiatrą. 

Dobra, zdiagnozował u mnie zespół stresu pourazowego. 

Dobra, nawet przypisał mi leki, które potem Surt załatwił.

Ale one nie działały. Brałam je już kolejny dzień i jedyne, co się zmieniło, to to, że faktycznie łatwiej było mi udawać przed Lokim. 

Bo musiałam przed nim udawać. Zawsze, gdy mi odbijało, widziałam zmęczenie w jego oczach. Męczyłam go. I w ogóle dziwiło mnie, że jeszcze nie dał sobie spokoju, w końcu, co teraz oferowałam? Czułam się jak pusta skorupa, która po prostu jest, zagradza przestrzeń i jest niepotrzebna. I wszystkim zawadza. Loki mógł mieć każdą, w przeciągu dnia znalazłby sobie piętnaście lepszych, dużo lepszych na moje miejsce. A ja nie mogłam go stracić. Więc musiałam udawać, że wszystko ze mną w porządku, by tylko zatrzymać go przy sobie. 

Choć sama przed sobą też grałam. Nie mogłam uwierzyć, że doświadczenia ostatnich dni tak na mnie wpłynęły. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że faktycznie ktoś mnie złamał. Przecież, nie byłam słaba. I nie pierwszy raz byłam torturowana. I nie pierwszy raz byłam okłamywana. 

Ale skąd w ogóle mogłam mieć taką pewność? Skąd mogłam wiedzieć, czy wszystkiego sobie nie wymyśliłam? Lub czy nie było to kolejnym wmówionym mi kłamstwem, w które uwierzyłam? Może nawet nie byłam córką Hadesa? Może to wszystko dalej było jedną, chorą akcją? 

I może Loki też mnie okłamywał? Bo byłoby to logiczne, w końcu był bogiem kłamstw. A ja byłam na te kłamstwa szczególnie podatna, jak się okazało. Przecież miał nawet inne rodziny. Nigdy o nich nie wspomniał, więc jaką mogłam mieć pewność, że wciąż nie miał z nimi kontaktu? I ze swoimi poprzednimi partnerkami? Wciąż pamiętał, gdzie mieszkała Sygin. Może ją też odwiedzał? Może naprawdę byłam głupia? 

Loki był ostatnią stałą rzeczą w moim życiu. Nie mogłam go stracić. Tylko czy wolałam nie wiedzieć? Znów dawać się okłamywać?

Kolejnej tragicznej prawdy bym nie zniosła.

Ale też nie mogłam ciągle robić z siebie ofiary losu. Musiałam wziąć się w garść. 

Choć faktycznie nie musiałam być ciągle silną i niezależną. 

A może musiałam?

Zatopiona w plątaninie własnych myśli zrozumiałam, że znów po prostu stałam przy komodzie, nie robiąc nic szczególnego, a po prostu wpatrując się w bluzkę przed sobą. 

Znów zachowujesz się jak chora, Viv.

Nieświadomie zaciskając dłonie, wróciłam do zszywania małego rozdarcia, które zrobiłam w kolejnej bluzce. 

Proteza palców, choć naprawdę ładna, była trochę niepraktyczna.

A może to ja nie potrafiłam przystosować się do nowej sytuacji? 

Chryste, nie miałam tylko dwóch palców, a zachowywałam się jak jebany inwalida wojenny.

Jednak czując nagły, rwący ból knykci, których nie miałam, zacisnęłam tylko zęby. 

Spojrzałam na dłoń, w sumie sama nie wiedziałam, po co, ale nagle zorientowałam się, że nie miałam na niej złotej protezy. 

Rozejrzałam się po komodzie zaskoczona, bo w ogóle nie przypominałam sobie, bym ją zdjęła. A gdy ponownie spojrzałam na rękę, tylko przez chwilę widziałam sączącą się z niej krew. Równie instynktownie przycisnęłam knykcie do materiału bluzki, próbując zatamować krwawienie. Westchnęłam lekko, bo pomimo ciągłego bólu, byłam trochę spokojniejsza wiedząc, co go spowodowało. 

Bóg w dolinie gniewu || ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz