Loki
Ponowna aktywacja portalu zajęła mi kilka sekund, ale miałem wrażenie, jakby te sekundy zmieniały całe moje życie. Dosłownie, bo wiedziałem, że w tej samej chwili Viv mogła umierać, a mnie dalej przy niej nie było. To budziło we mnie ukryte głęboko w środku przerażenie, którego nie mogłem opanować.
Gdy ponownie pojawiłem się na tarasie wieży Starka, ten był już pusty, bez śladu Avengers, a co gorsza, bogini również.
- Friday, gdzie jest Viv?- powiedziałem tak szybko, że sam ledwo zarejestrowałem to pytanie.- Friday!- powtórzyłem, gdy nie usłyszałem żadnej reakcji systemu.
- Tony zabronił mi ci odpowiadać. Przepraszam - gdy w końcu SI wyjaśniła mi sytuację, zrozumiałem, że chyba jednak wolałem tego nie słyszeć.
Bo skoro Stark zmienił moje uprawnienia, to praktycznie na pewno był już pod władaniem tego zgniłego psychopaty. A manipulacja Viv przez Tonego była wyjątkowo łatwa.
Musiałem się uspokoić. Przez szum w głowie nie byłem w stanie nawet myśleć, więc tracąc kolejne sekundy, po prostu stałem na tarasie, biorąc kilka głębszych wdechów.
W końcu odzyskując panowanie nad własnym ciałem, używając prostego zaklęcia przeskanowałem wieżę w poszukiwaniu tej subtelnej esencji Viv. Wyczułem ją dopiero poza obrębem budynku, słabo, ale jednak. Próbując więc trzymać się tego uczucia, teleportowałem się przed wejście główne do wieży, ponawiając poszukiwania.
Ale przez skupienie kierowane tylko na Viv, nie wyczułem zbliżającego się zagrożenia.
Jakiś randomowy przechodzień spróbował mnie zaatakować, uderzając w mój tors swoją deskorolką. Spojrzałem jedynie w jego kierunku, z wyraźnym zapytaniem w oczach.
A gdy do ataku przyłączyli się inni śmiertelnicy do tej pory spokojnie idący chodnikiem, załapałem, że Chris musiał umieć kontrolować faktycznie sporo osób. I najwidoczniej robił wszystko, by uniemożliwić mi dotarcie do Viv, więc tym bardziej chciałem to zrobić.
Kompletnie nie przejmując się konsekwencjami, po prostu zacząłem zabijać każdą jedną osobę, która stanęła mi na drodze. Pechowy chłopak z deskorolką skończył ze skręconym karkiem, a jakiś nowojorczyk celujący we mnie z pistoletu - ze złamaną ręką, zabranym Glockiem i kulką w głowie.
Tylko na moment zaskoczyła mnie ilość broni palnej, która nagle pojawiła się w moim otoczeniu, ale na moje szczęście mało kto umiał z niej dobrze celować. Więc uchylając się przed kolejnym ciosem serwowanym mi przez jakąś naprawdę grubą blondynkę, wysunąłem magazynek z ukradzionego pistoletu i przeliczyłem ilość naboi. Nie było ich jakoś szczególnie dużo, ale wystarczająco, by szybko i łatwo pozbyć się kilku bardziej kłopotliwych śmiertelników. Zasłoniłem się więc najbliższym przechodniem i używając go jako żywej tarczy, wycelowałem, sprawnie pociągając za spust.
Nie tak wyobrażałem sobie starcie z Chrisem. Raczej liczyłem na ciekawszą, intensywniejszą, ale krótszą walkę. Choć faktycznie, skoro ten mógł wyręczyć się kilkunastoma ziemianami, dlaczego miałby tego nie robić? Przez to, zamiast podziwiać gasnące w oczach blondyna życie, musiałem torować sobie drogę między marionetkami bez większych umiejętności bitewnych. Jedynie jakieś krzyki przerażenia i ogólny popłoch panujący wokół przywodził na myśl, że faktycznie z kimś walczyłem.
I gdy już mi się wydawało, że uda mi się przejść po tych wszystkich ciałach pokrywających nowojorską ulicę, poczułem, jak jakaś pojedyncza kula przeszywa mój bark. Wzdrygnąłem się nie z bólu, a bardziej z zaskoczenia, że w ogóle ktoś zdołał we mnie trafić. A gdy tylko cudem uniknąłem kolejnego postrzału, zauważyłem, że za cel obrał mnie nie kto inny, a sama Czarna Wdowa.
CZYTASZ
Bóg w dolinie gniewu || Zakończone
FanficCudowna rodzina, kochający mąż, sukcesy w pracy. Kto nie marzy o takim życiu? Vivece nawet się to nie śniło. A teraz, gdy to wszystko ma, docenia każdą chwilę spędzoną w towarzystwie Narviego, Hel, Lokiego i reszty gromadki. Żyje jak w bajce. Jednak...