Rozdział 41

131 17 16
                                    

Surt

To nie tak, że męczyło mnie udawanie króla. Po prostu w naszym duecie to Loki zawsze był tym, który miał rządzić, a ja te rządy egzekwować. Dlatego, choć w głębi cieszyłem się, że Kłamca ufał mi na tyle, by powierzyć pod moją pieczę wszystkie swoje dzieci, wliczając w to tron i koronę, to jakoś nie chciałem udawać, że przedłużająca się zamiana była mi na rękę. 

Bo nie była. 

Ale chociaż droczenie się z Hadesem sprawiało mi frajdę. Bo choć bóg nie wiedział o dochodzeniu, które prowadziłem za jego plecami, to zawsze mogłem odwdzięczyć się za nadgorliwą kontrolę mojej osoby niewygodnymi pytaniami, które szybko gasiły temperament starca. 

- Może jednak posłuchasz mojej rady i założysz nowe runy, by zapieczętować bramy?- Hades spokojnie siedział sobie w gabinecie, choć doskonale wiedział, że nie powinno go w nim być.- Widziałeś ich stan po ostatnich walkach?

- Tak czysto teoretycznie...- mruknąłem, zakładając ręce na piersi i przyglądając mu się.- Ile stworzeń, bez względu na stan wrót, bram czy bariery zdołała opuścić Helheim, wasza wysokość?

- Za dużo - wysłał mi mocne spojrzenie.

- To znaczy, ile? Jedna? Dwie?- naciskałem.

- Długo będziesz się ze mnie zgrywał? Masz chyba wystarczającą ilość obowiązków - każde dłuższe dopytywanie kończyło się tym samym zdaniem. Nie, żeby Hades nie miał racji, bo faktycznie na moim biurku z każdym dniem tylko rosła liczba zaległych dokumentów. Jednak dla niego to była tylko wygodna wymówka.

- To może zaczekać. Zawsze znajdę czas na rozmowę z moim ulubionym doradcą - uśmiechnąłem się bez większego zaangażowania.- W końcu, niegrzecznie jest pracować przy tak ważnej osobistości, jaką jesteś, wasza wysokość - dodałem, nakłaniając go, by już odpuścił sobie to posiedzenie.

- Och, ależ skąd, nie przeszkadzaj sobie - Hades doskonale wiedział, co robił.

Mimo to, wciąż próbowałem dać mu jasno do zrozumienia, że nie mam zamiaru przy nim pracować, po prostu stojąc i wpatrując się w boga. Choć tak naprawdę chciałem wziąć go za chabety i wywalić z gabinetu, tak, by więcej nawet nie miał ochoty się choćby do mnie zbliżyć. Mogłem to zrobić, w końcu byłem szybszy i silniejszy od Hadesa. Jednak wiedziałem, że takie rozwiązanie będzie krótkodystansowe, tym bardziej, że potem i tak musiałbym tłumaczyć się jeszcze przed Lokim. I nie pomogłoby tu wyjaśnienie, że jak na złość z całej naszej czwórki to mnie Hades tolerował najmniej.

Na szczęście naszą niezręczną ciszę i bitwę na spojrzenia przerwało pukanie do drzwi.

- Wejść!- krzyknąłem, spokojnie odwracając wzrok od ojca Viv.

- Guwernancie*, chyba złapaliśmy osobę odpowiedzialną za podpalenia w mieście, jednak przyda się twoja ekspertyza - oznajmiła Kiu, dajmon robiący w sekcji porządkowej.

- Przyznał się lub są jasne poszlaki działające na jego niekorzyść?- zapytałem tylko.

- Przyznał, a w zasadzie przyznała się.

- Wasza wysokość - zwróciłem się ponownie do Hadesa.- Chciałbyś może się tym zająć? 

- Skoro nalegasz - ten wzruszył tylko ramionami, powoli podnosząc się z fotela. 

W ciszy obserwowałem, jak uniosły bóg śmierci opuszcza gabinet, czyniąc mi tym samym niesamowitą wręcz radość. Naprawdę nie lubiłem pracować pod jego czujnym spojrzeniem, bo wytykał mi błędy jeszcze zanim zdążyłem je popełnić, co irytowało do granic możliwości. Korzystając więc z faktu, że oczyściłem atmosferę z zadufanego w sobie dziadka, spokojnie podszedłem do biurka i usiadłem za jego fasadą. Sięgając po pierwszą teczkę ze sterty papierów leżącej obok mnie, powoli wysunąłem dokumenty w niej zabezpieczone. Nie zdążyłem jednak przeczytać nawet jednego zdania, bo po pomieszczeniu znów rozległ się dźwięk pukania do drzwi.

Bóg w dolinie gniewu || ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz