17. Siedem lat wcześniej - lipiec

6 0 0
                                    

6:01 Alex: „Śpisz?"

6:02 Alex: „Wstawaj, śpiochu! Nie mogę się doczekać mojej dziewczyny!"

6:03 Alex: „Słodka, masz pięć minut albo sam idę do Henryka..."

Kiedy pierwszego lipca obudziła mnie komórka, omal nie zeszłam na zawał. Alex wspominał, że w tym roku lot ma zaplanowany na późniejszy termin przez jakieś sprawy szkolne, więc nie miałam w sobie jakiegokolwiek entuzjazmu, żeby rozpoczynać wakacje. Tylko że właśnie tu był.

Niezdarnie zerwałam się z łóżka, a potem niemal skacząc, założyłam wczorajsze ubrania, bo leżały tuż przy łóżku. Nie było czasu, żeby szukać czegokolwiek innego. Racje osobiste na wypełnienie pralki nie uległy zmianie odkąd byłam pięciolatką, więc chodzenie kilka dni w tej samej odzieży, było totalnie do zrobienia. W końcu gotowa, do worka wrzuciłam komórkę, założyłam klapki i na palcach wymsknęłam się z domu.

- Miało Cię nie być - w locie zawiesiłam mu ręce na szyi.

Czekał na tyłach ogrodu oparty o konar orzechowca. Miał na sobie granatowe, jeansowe spodenki i koszulkę polo w takim samym kolorze. Grzywkę zaczesał ku górze i usztywnił jakimś preparatem. Znów piękna, delikatna opalenizna wysuwała się na pierwszy plan.

- Tęskniłem - jego pierwsze słowo, a potem delikatny, ukradziony pocałunek.

A po tym długo, długo nic, oplatając siebie wzajemnie.

- Nie mogę - ścisnęłam go jeszcze mocniej - Jezu, jak Ty ładnie pachniesz!

- Podoba Ci się? Prezent od mamy.

- Dobry wybór. Co tu robisz tak wcześnie?

- Niespodzianka. Przyleciałem wczoraj wieczorem. Babcia wyprawia dzisiaj urodziny - wzruszył ramionami i pokręcił głową- nie pytaj. Przynajmniej jestem.

Chciałoby się rzec - Królu niespodzianek, witaj. Przecież to było lepsze od wszystkiego, co potrafiłabym wymyślić i tak pierwsze dni mijały mi jak w prawdziwej bajce. Aż czasami szczypałam się w rękę, żeby sprawdzić, czy to wszystko było prawdziwe.

Każdego ranka czekała na mnie ciepła wiadomość. Pocałunek na przywitanie, łapanie mnie niespodziewanie za rękę a to, co mi dawał, było tak cudownie uwalniające od znanych, roztartych i tych samych butów, które nosiłam od urodzenia, że chciałam mieć to wszystko wciąż i wciąż.

- Jedziemy dzisiaj na rowery? - zapytał zaraz po powitaniu.

Stawało się jasne, dlaczego sam właśnie na takim czarnym góralu się do mnie wybrał.

- Nie na plażę? - zdziwiłam się.

Wczoraj wieczorem wspominaliśmy o czymś innym, ale dla mnie to była tylko lepsza wiadomość.

- Wiem, ale znów grałbym mecz, bo nie mogę się powstrzymać, a potem wkurza mnie, jak ciągle ktoś mnie zaczepia.

- Upodobałeś sobie kościstą sześciolatkę i tego się trzymasz?

- Tak. Zdecydowane. Możemy nie iść na plażę, chyba że chcesz?

- Możemy pojechać na dziką.

- No i widzisz, zawsze znajdziesz kompromis. Weź dla siebie rzeczy, poczekam, a potem pojedziemy do mnie.

Nie było mnie może dziesięć minut, potem kolejne dziesięć mieliśmy na postoju u Alexa. Jego dziadek kręcił się po posesji, więc dla własnego bezpieczeństwa poczekałam przed bramą. Jak patrzyło się na niego z boku, wydawał się fajnym gościem. Nie był jeszcze ani bardzo stary, ani zniedołężniały, a jednak okropnym stanem swojego języka i zasad odstraszał wszystkich wokół. Byłam ciekawa, z czego wziął się ten stan, ale póki co Alex rzadko mówił o swojej rodzinie a to, co mogłam dostrzec sama, wywoływało we mnie mieszane odczucia. Aczkolwiek, czego śmiałam się czepiać. To było tak samo jakby wystraszyć się w telewizji krokodyli, mając w domu hieny i węże.

Późnymi nocamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz