Dwa tygodnie.
Roman i Julian zniknęli na dwa tygodnie.
Wakacje. Ich pierwsze wakacje, moje z resztą też. Zadumałam się w radości, manewrując w przydomowej graciarni.- Tutaj jesteś - usłyszałam głos mamy.
Siedziałam właśnie w drewnianej szopce, chcąc wydobyć niejezdny rower, z którego mogłam przełożyć lewy pedał do mojego obecnego składała, jednak warstwy starego żelastwa niczego nie ułatwiały. Przynajmniej taki był zamysł. Obróciłam się na wejście, żeby czegoś nie schrzanić i jej nie zdenerwować.
- Szukałaś mnie?
- Muszę pojechać do pracy. Awaryjna sprawa. Poradzisz sobie? Będę koło dziewiętnastej.
- Tak.
- Tylko zostań w domu. Pod wieczór dolej psom wody i poskładaj pranie.
- A tata?
- Wrócę szybciej. Obiad zaszokowałam.
- Dziękuję.
- A i mówiłam już sąsiadce, że zostajesz - po tych słowach zamknęła za sobą drzwi.
Nie od razu urodził się w mojej głowie pomysł, żeby zrobić coś wbrew, a może miałam to we krwi. Wypełniłam, co miałam nawet z nawiązką, a potem spakowałam ręcznik, klapki i wodę do plecaka. Tak niewiele wystarczyło, żeby dobrze się bawić.
Słońce grzało całkiem mocno, ale nie osłabiło to mojej motywacji, wręcz przeciwnie jeszcze ją podbudowało. Po męczącej przejażdżce dobrze było zanurzyć nogi w całkiem przyjemniej wodzie. Nie zdążyłam się obrócić, gdy zauważyły mnie koleżanki ze szkoły, a dalej wszystko potoczyło się samo. Miałam przed sobą jeszcze dziewięć dni i dobrze, bo podczas krótkiej rozrywki zdążyłam zrozumieć, że nie bałam się wody. Spadając kolejny raz z materaca, czułam tylko przyjemność. Nie woda była mi przeciwnikiem.
Po pierwszej fali beztroskiej zabawy, siedząc na ręczniku, zauważyłam chłopaka, który właśnie wchodził na plażę. Tym razem zobaczyłam go pierwsza. Patrzyłam jak z przewieszonym ręcznikiem przez bark zbliża się do pomostu. Tym razem już zapamiętałam jego imię. Alex.
Przeszło mi przez myśl, czy mnie pamięta, ale nie wykonałam żadnego ruchu. Jedynie patrzyłam jak z pozycji pomostu lustruje otoczenie, szukając kogoś lub czegoś. Śledziłam jego pole widzenia, aż dotarł do mnie i z uśmiechem na twarzy pokiwał w moim kierunku. Przez moment nie byłam pewna, czy chodzi właśnie o mnie. A jednak.
- Ala - zajął miejsce obok na piasku.
- Cześć.
- Byłem ciekaw, czy się pojawisz.
- Jesteś tutaj każdego roku?
- Lipiec spędzam tutaj.
- Nie chodzisz do nas do szkoły.
- Przyjeżdżam tutaj tylko na wakacje do dziadków. Na co dzień mieszkam w Barcelonie.
- Nie kojarzę. Daleko to?
- W Hiszpanii.
Wcześniej myślałam, że sposób jego wypowiadania się był oznaką jakiejś wady wymowy, tymczasem Alex mieszkał w Barcelonie. Gdziekolwiek była na mapie, brzmiało całkiem egzotycznie. Wypadało odrobić lekcję i dowiedzieć się, gdzie na mapie leżała Hiszpania.
- To chyba nie ma się, z czego cieszyć.
- Przeciwnie. Lubię tutaj być - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu - a Ty mogłabyś być moją wakacyjną przyjaciółką.
- Przyjaciółką?
- Możesz mi zrobić lustrację. Żadnego second life.
- Mordooo! - przeniosłam spojrzenie na grupę dziewczyn, które machały w moim kierunku z wody.
- Mordo? - zapytał zdziwiony.
- Wołają mnie. Idziesz też?
Wstałam.
- Jasne.
- Przedstawię Cię.
- Kto pierwszy! - rzucił hasło i tyle go było widać. Automatycznie ruszyłam za nim.
Świetna zabawa trwała zdecydowanie zbyt krótko. To był jeden z lepszych dni mojego życia. Autentycznie lepszych. Zyskałam morze zainteresowania i aplauzu, gdy Alex pojawił się na horyzoncie. Przez te parę godzin wiele się dowiedziałam. Przyjeżdżał tutaj w każde wakacje, żeby spędzić czas z dziadkami, którzy mieszkali w pałacu widocznym od strony jeziora. Potrafił mówić po hiszpańsku, a przez swoją otwartość szybko zrzeszał sobie ludzi.
- Przyjedziesz jutro? - Alex zapytał, przypinając plecak do mojego bagażnika.
- Nie wiem. Miło Cię było zobaczyć, ale naprawdę muszę już jechać - pokiwałam na do widzenia i wsiadłam na rower, modląc się, żebym zdążyła.
Chociaż bardzo chciałam pojawić się kolejnego dnia, nie byłam pewna, czy będzie to możliwe. Całą drogę powrotną zastanawiałam się, jak mogłabym to osiągnąć. Przede wszystkim miałam zacząć od bycia w domu na czas.
Wypluwając płuca, chowałam ręcznik w szopce. Nie było szans, żeby zdążył wyschnąć, nim wróci mama i tak miałam niebywałe szczęście, że jeszcze nikogo nie było. Zebrałam plecak z podłogi i biegiem rzucałam się do pokoju. Całe szczęście wszystko, co miałam zrobiłam przed wyjazdem nad jezioro, więc bez obaw mogłam siedzieć u siebie i czekać na kontrolę, która przyszła niedługo potem. Nie spodziewałam się cudów, ale przynajmniej słów akceptacji.
- Jesteś - usłyszałam, gdy drzwi się uchyliły - wróciłam do domu. Umyłaś podłogę?
- Miałam wolny czas.
- Jutro mam wolne, będziemy mogły iść do ogródka.
- Okej.
- Nie jadłaś?
Przez chwilę łudziłam się, że gładko pójdzie, tylko zapomniałam o jedzeniu.
- Całe popołudnie bolał mnie brzuch. Może to upał - kłamstwo gładko przeszło.
- Zjesz na kolację. Nie będziemy marnować jedzenia.
To tyle, jeśli chodziłoby o to, jak się czułam i zainteresowanie moją osobą. Bez zbędnego przedłużania zebrałam się z łóżka, żeby zjeść kolację i w spokoju wrócić do siebie.
Tego roku wróciłam nad jezioro jeszcze osiem razy, przesiadując najczęściej z Alexem. Wydawał się być kimś z obcej planety. Jego ciepłe zachowanie takie właśnie było.
CZYTASZ
Późnymi nocami
RomanceIdziemy przez życie osobno, a jednak czasami obieramy wspólne punkty na mapie. Idziemy raz szybciej, raz wolniej. Co jakiś czas upadamy. Tak łatwo jest wtedy się poddać. Dlaczego masz zaufać mi, że warto tu być? Wiem, jak to jest chodzić we mgle. W...