8. Słodka i kwaśna

10 1 0
                                    

Na zegarze dobija siódma rano, a ja właśnie skończyłem dokumentację medyczną, przebrałem się i mogę zwijać się do domu. Dzisiejszy dyżur nie miał trudnych przypadków, a i tak parę razy musiałem pokazać się na oddziale. Niby próbujesz drzemać, ale i tak wciąż czuwasz. Przechodzę właśnie przez korytarz, kierując się w kierunku schodów i mijam dyżurkę pielęgniarek. Na każde do widzenia reaguję uśmiechem i odpowiadam, chociaż marzę tylko o łóżku.

Czekając na windę, ignoruję wyblakłą żółć ścian, która aż bije po oczach. Na pewne rzeczy jeszcze nie mam wpływu. Waśnie wtedy w kieszeni marynarki zaczyna wibrować telefon, który w pośpiechu wyciągam. Nie spodziewam się mojego tymczasowego pracodawcy, a mimo to waśnie jego numer wyświetla się na wyświetlaczu. Bezzwłocznie otwieram.

- Cześć, przeszkadzam? - pada pytanie z ust Kielicha.

- Cześć, mogę rozmawiać.

- Wiem, że to nie godziny Twojej pracy, ale mam prośbę.

- O co chodzi?

- Wypadł mi dostawca. A potrzebujemy towar na wieczór. Pojechałbym sam, ale muszę zająć się czymś innym. Zapłacę ekstra.

- Sorry... - zaczynam mówić, bo moje ciało krzyczy „nie".

- Tylko proszę, nie odmawiaj - słyszę jego desperację.

- Serio dziś nie jest dobry dzień.

- Jadwiga ma siedemdziesiąt cztery lata, sprzedaje mi zawsze zieleninę ze swojego ogrodu. Dorabia w ten sposób do emerytury. Nie mogę jej zawieźć. Naprawdę, gdybym kogoś miał, nie dzwoniłbym. To ważne.

Na te słowa mięknie mi serce i chociaż nie znam szczegółów wmiksowuję się w to zadanie.

- Dobra, podaj adres. Chyba nigdy tam nie byłem.

- Serio? Mieszkasz kawałek obok..

Reflektuję się na swoim kłamstwie i zmieniam front.

- Sorry, nie spałem pół nocy. Jeszcze nie kumam, co się do mnie mówi.

- Mogę Ci przesłać szczegóły SMSem.

- Poproszę. Odbiorę zamówienie.

- Stary, jesteś moim wybawcą.

- Do zobaczenia wieczorem.

- Na razie, cześć.

Rozłączam się pośpiesznie, żeby nie przyszło mu do głowy coś jeszcze. Chwilę zastanawiam się, czy powinienem zrobić charakteryzację, ale nie wyobrażam sobie kłaść się teraz na fotel, ani też nie wiem, do której bazary są czynne. Uświadamiam sobie, że dobrych parę lat żadnego nie odwiedziłem.

Informuję ochronę przydzieloną do filtracji terenu, gdzie się wybieram, żeby nie było niedomówień. Bałuty są pod czarną kreską, a chociaż nie lubię takiego podejścia i w Polsce jest niska przestępczość, nawyki rodzinne z Hiszpanii zostały wciągnięte w nasze życie nawet tutaj. Zazwyczaj tata zatrudnia paru wykwalifikowanych ludzi, aby na bieżąco monitorowali obszary, które nas interesują. Zazwyczaj, bo odkąd trafiłem na Bałuty, podporządkowuję się jego perswazji i godzę na przydzielony cień. Fragment PRL-owskiej przestrzeni, obsadzonej kamienicami, z których odpada każdy możliwy fragment, nocą budzi respekt.

Odczytuję adres z wiadomości Kielicha i po czterdziestu minutach przejażdżki taxi, docieram we wskazane miejsce. Pchli targ - nazwa widnieje ja wyblakłym banerze i już rozumiem, gdzie jestem. Mimo zmęczenia swobodnie i wolno przechodzę pomiędzy stoiskami, przyglądając się starej, używanej, a czasem kolekcjonerskiej rzeczy. Zapatrzony przechodzę w kierunku towarów spożywczych. Moim celem jest zdobycie ziół od pani Jadwigi.

Późnymi nocamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz