6. Zakład, że...

16 1 0
                                    

Miedziana wykładzina wyciągnięta z okresu renesansu. Kilkanaście takich samych stanowisk, a w samym centrum dopasowujący się stół na dwanaście osób. A ponad to jakby nie spojrzeć na wszystkie dodatki wszędzie była stal pomalowana na czarno. Przydymiona, a może butelkowa zieleń na suficie i miękkie fotele w podobnym odcieniu, nawet imitacja marmuru na słupach była dobrana waśnie pod odzień zieleni. Chciałam móc powiedzieć, że na tej kondygnacji było jakoś tandetniej, a może nieco mroczniej, mniej zachęcająco, ale nie mogłam. Pasma przeszkleń dookoła i widok z góry uniemożliwiał to. Pierwszy raz byłam na tym piętrze i może w ten zachmurzony dzień miedź nie pokazywała całej swojej mocy. Wniosek w mojej głowie nasuwał się sam - każde piętro musiał projektować ktoś inny.

Przesunęłam wózek sprzątający bliżej wyjścia, bo zapowiadało się mniej pracy, niż byłam gotowa założyć. Zdecydowanie to piętro było mniej eksploatowane, niż poprzednie. Zebrałam ścierki i płyn czyszczący, żeby zetrzeć kurz, wyczyścić stół i pobieżnie pozostawić po sobie znak życia.

Robię wszystko nerwowo, bo mam świadomość, co wydarzyło się po drugiej w nocy, gdy Laura odebrała telefon. Prosiłam o niezadawanie pytań, ale wiedziałam, że gdy się spotkamy, temat wypłynie na niepewnym gruncie. Sprzątając, analizuję możliwe scenariusze, ale żaden z nich nie jest dobry.

Mam już zdecydowany koniec, kiedy dochodzi siódma, ale nie pozostaję obojętna na uciekający czas. Nerwowo wjeżdżając wózkiem do windy, zahaczam o prawy próg i moja mała bawełniana torba ląduje ze szklanym hukiem na ziemię. Nie muszę się zastanawiać, czym to jest, bo rozlewający się zapach szybko daje mi informację. Mam jeszcze złudzenie, że może to tylko w torbie, a gdy ją ponoszę wszystko staje się jasne. Po pierwsze nic z tego, po drugie dzień jak co dzień. Odłamki umiejscowiły się pomiędzy wolnymi przestrzeniami metalu. Jakby nie mogło upaść na miękką wykładzinę, a skończyło w najbardziej newralgicznym miejscu windy. Próbujące zamknąć się co chwilę drzwi, konkretnie przytrzymują mnie na granicy histerii, gdy wydobywam ostre odłamki. Na szczęście nie ma ich dużo. Tuszuję wypadek i będąc już windzie, śledzę każdy milimetr zamykających się drzwi. Gdy ruszamy w dół, dopiero łapię oddech ulgi.

W zwariowanym tempie, przysypiając w tramwaju dojeżdżam do mojej pracy docelowej. Bez obijania się, organizuję sobie zadania, unikając snu, a przede wszystkim po to, żeby opóźnić spotkanie z Laurą. Znajduje mnie jakiś czas później, gdy przemywam salkę gimnastyczną i tylko przez zęby syczy zaproszenie do gabinetu. Nie odpowiadam, żeby nic nie wymsknęło się na korytarzu. Jej mowa ciała jasno mówi, jaki ma stosunek. Nie czeka, aż domknę drzwi gabinetu, podchwytując moje spojrzenie.

- Zadzwoniłaś o drugiej w nocy! - warczy, patrząc wprost na mnie, a ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

- Wiem, jak to wygląda.

- Jak długo to trwa?

- Kwiecień. Jeszcze dwa tygodnie.

- Trzy tygodnie i nic nie powiedziałaś? - jej uraza coraz bardziej odbija się we mnie.

To, że jelita mam związane, wiem od dawna, ale kamień, którym przygniata mnie moja własna przyjaciółka w tej chwili, jest wyraźnie namacalny. Nie spałam wczoraj, nie spałam w nocy, nie śpię teraz. Mam jeszcze siedem godzin pracy przed sobą i brak cierpliwości. Czwarty energetyk zamiast pomóc, jedynie wzmaga rozdrażnienie i nierówne kołatanie serca. Czuję to pod skórą, stojąc na przeciw przyjaciółki i jedyne, o czym marzę to, żeby móc jej wykrzyczeć, jak czuję się źle, jak bardzo potrzebuję pomocy, ale nie mogę. Poproszenie o pomoc przyjaciółki nie przechodzi mi przez gardło. Traktuję ją jak rodzinę, bo nie umiem tego wyłączyć, ale coś jest ze mną nie tak, bo nie mogę się przemóc, żeby pokazać się tak blisko. Nie potrafię, patrząc jej w oczy. Gdyby nie myśl o córce, nie zadzwoniłabym nawet w nocy. Nie potrafiłam jej prosić o pomoc, a gdy Kielich i sąsiadka zaniemogli, nie miałam nikogo poza nią. Gdyby chodziło o mnie, wystarczyłby przechodzeń, ale chodziło o najważniejszą istotę w moim życiu. Sąsiadka musiała wyjechać do córki, a Kielich miał braki w personelu. Zabrał ją na dół, ale to nie wystarczyło. To nie były warunki dla dziecka.

Późnymi nocamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz