16. Czas decyzji

7 1 0
                                    

ALEX

Ostatni tydzień moje życie dominowało w wymyślaniu sposobów na spędzanie razem czasu. Czasami kilka w ciągu jednego dnia. Kino, teatr, restauracja, food trucki, znowu kino, objazdowe pokazy cyrkowe, małpi gaj, warsztaty kulinarne, warsztaty z robienia lizaków, wyścigi gokartami, basen, znów kino, włoska pizza. Robiłem wszytko, żeby być z dziewczynami jak najwiecej czasu. Ileż dawały mi satysfakcji, radości i pomysłów, to moje.

Zbieram, jak najwiecej chwil, bo wiem, że zostały nam dwa tygodnie. Staram się o tym nie myśleć, a jednak to się przybliża. Cholernie szybko się przybliża.

Spacerujemy właśnie ulicami Starego Miasta, delektując się bliskością, kiedy Ala zaczyna mówić o sytuacji dla mnie naturalnej i nie do końca rozumiem intencję.

- Pierwszy raz nie ma z nami Klary.

Myśli, że czuję z tego powodu ulgę, czy zdążyłem to sobie dorobić w głowie? Bada moją reakcję? Co jest grane?

- Stop - zatrzymuję nas i okręcam Alę do siebie, żeby móc kontynuować - Nie przeszkadza mi, że Klara jest z nami. Wręcz przeciwnie możemy się lepiej bawić. Poza tym to Twoja córka, gdzie miałaby być?

- Po prostu... - brakuje jej słów.

- Jest tam, gdzie powinna być. Zawsze. Chyba nie namówiłaś Kielicha?

- Nie. Absolutnie. Wczoraj umówili się na spotkanie i jakby nie mogłabym tego odmówić.

- Kielich ma na jej punkcie obsesję - wyszczerzam zęby.

- Raczej moja córka znalazła na niego specjalny kod. Rozpracowuje go, jak alfabet - odpowiada z przerażeniem.

- O której musisz być w pracy? - pytam, bo chociaż wewnętrznie się temu buntuję, Ala znów przygarnęła jakieś zlecenie.

- O dwudziestej, ale powinnam szybko wrócić. Kielich przypilnuje małej - odpowiada.

Wiem, że kończy nam się czas, bo sam muszę dzisiaj przejąć wartę w przybytku Kielicha, więc korzystając z ostatnich chwil spoglądam na kawiarnię nie opodal i już wiem, że nie ucieknie mi tak szybko.

****

Przed drugą w nocy mogę zwijać majdan, więc oczywiście, że nie mogę oprzeć się działającej na mnie pokusie i zanoszę kolację Ali. Kiedy Kielich o tym wspomniał, to była jedyna kiełkująca się w mojej głowie myśl. Miałem dzisiaj według harmonogramu zachować się inaczej, ale wolę iść właśnie po schodach na górę z talerzem w ręku.

Kiedy jestem u progu, delikatnie pukam. Już wiem, że dzwonek nie jest mile widziany. Na otwarcie drzwi czekam dosłownie chwilę, a kiedy to robi, raczy mnie najpierw szokiem, a potem przez chwilę bezsłowną radością.

- Hej, Dziękuję. Nie miało Cię być i Kielich przesadza - odzywa się wciąż zaskoczona.

- Przecież wiesz, że się cieszę - mówię i posyłam jej wyraźny uśmiech.

- Daj, wiem, że się dzisiaj spieszysz.

Wyciąga ręce w moim kierunku. Są ubrudzone białą zawiesiną, więc zamiast brać swoje cztery litery do autobusu, już wiem, że zaraz wejdę do środka.

- Wniosę, masz ręce ubrudzone od nieznanej mi substancji - odpowiadam i praktyczne jestem już w środku.

Bez pozwolenia wchodzę do kuchni i kładę talerz na stół, rozglądam się dookoła i widzę częściowo poszatkowane warzywa w misce i wylany do środka jogurt. Z zapachów na pierwszym planie wyłania się koper. Ten zawsze kradnie show.

Późnymi nocamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz