Pamiętliwa rana

85 14 2
                                    

Widziałam światło w tunelu. Tak, brzmi to jak śmierć, ale chodziło tu o wyjście z podziemnego przejścia. Sufit był na wysokości mojej głowy, więc tylko czasem musiałam się schylać, w porównaniu do Aharena.
Usłyszeliśmy jakieś powarkiwania za nami. Przystanęłam i wyostrzyłam słuch.
-Co to?- szepnęłam wystraszona.
-Chochliki...?- zgadywał mój towarzysz.
Usłyszałam metalowy zgrzyt, co oznaczało, że Aharen wyjął miecz z pochwy. Szłam przed nim, pomrukiwania były coraz bliższe. Nagle usłyszałam jakiś trzask. Światełko z końca tunelu znikło... Coś je przysłoniło...
-Aaaa!- Wrzasnęłam, cofając się kiedy tylko spostrzegłam stojącą przede mną kościstą sylwetkę.
-Co się...?- Urwał Aharen kiedy na niego wpadłam.
Przewróciłam się na ziemię. Było ich więcej. Nieduże, kościste, wychudłe, czarne zarysy postaci chochlików. Ich wrzask przypominał złowieszczy dziecięcy śmiech. Zanim jeden z nich rzucił się na mnie, zdążyłam wyjąć strzałę z kołczanu i wbić ją w szyję jednego z chochlików. Na moją twarz trysnęła krew.
Poczułam obrzydzenie do czynu, jaki wykonałam, a jednak ogarnęła mnie ulga, że pozbyłam się tego stwora... Ale nie pozbyłam się.
Zaczął wrzeszczeć, a kilka innych ciągnęło mnie za włosy i ręce do początku tunelu.
Ograniczonym zamachem miecza Aharen przeciął na pół wszystkie nękajace mnie chochliki. Czarna, rzadka maź, okryła mnie, ohyda...
-Szybko, jest ich więcej!- Zawołał rycerz chwytając mnie za dłoń.
Myślałam, że już uciekliśmy, wyjście było blisko, kiedy nagle chochlik złapał mnie za nogę.
Trudno! I tak nie mogłam nic zrobić.
Wypadliśmy na zewnątrz, światło słoneczne stało się naszym wybawieniem. Chochlik zacisnął pazury na mojej łydce i ześlizgnął się z niej, obrywając pasma skóry. Krzyknęłam z bólu.
Zobaczyłam jeszcze krótkie, trupie nogi wnikające się w ciemność tunelu.
-Nie sądziłem, że aż tak ewoluują...- przeraził się Aharen.
Nie odezwałam się. Oglądałam moją nogę. Czarny płyn wnikał do mojej rany. Szczypało jak cholera!
-Wda się zakażenie?!- Zmartwiłam się nieziemsko.
-Nie wiem. Szybko, przed zmrokiem musimy być w Orhandii.

I biegliśmy. Wciąż myślałam o zakażeniu, jakie może wdać się w ranę. Wszystko inne wyleciało mi z głowy.
Od sytuacji w tunelu minęły może dwie godziny. Nie wiem. Biegliśmy przez las, kiedy nagle usłyszeliśmy tupot końskich kopyt, a między drzewami mknął jakiś jeździec.
Aharen chwycił za miecz, a ja schowałam się za jego plecami.
-To Kar!- zawołał miodooki po chwili.
Wyjrzałam.
Rzeczywiście. Pojawił się przed nami młody blondyn, o ciepłych, niebieskich oczach.
-Wiedziałem, że spotkam was tu, Aharenie i śliczna Grace.- Uśmiechnął się.
-Nie ma na co czekać, Karze. Nasza poszukiwaczka przygód jest ranna.- Zaapelował brunet.- Zabierzesz ją do Orhandii, do karczmy Tubryka. Ja wrócę sam.
-Jak każesz- powiedział jeździec, a po chwili zwrócił się do mnie- niech panna wsiada!

-Gdzie jest Devodern?- zapytał Kar.
Nagle moje myśli stłumiły się. Trudno było mi o tym mówić, ale przecież musiałam.
-On.. On... poległ... - wyjąkałam, kiedy przed oczami ukazał mi się obraz rozkrwawionego czoła Devoderna.
Zobaczyłam smutek na twarzy blondyna...
-A tobie? Co się stało tobie?
-Chochliki.- Odpowiedziałam półgłosem.- Są okropne...
Kar zamyślił się. Ja zrobiłam to samo.
Musiałam zapomnieć o bólu nogi. Wrażnie we mnie sprawiało, że nigdy nie miałam takich obrażeń jak tego dnia. Cztery długie pasma skóry zdartej do mięsa, łydka obficie zalana bordową krwią i czarnymi skrzepami wrastającymi w ranę. To nie była dla mnie codzienność. Cała byłam pochlapana czarnym, lepkim płynem, nawet na włosach i twarzy.
Mój ból rozwiewał fakt, że wkrótce dotrzemy do miasta.

Płomienny KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz