Obrona

80 15 2
                                    

-Jestem gotowa.- Oznajmiła Arcadia opadając swobodnie na podest.
Ja i trzech moich towarzyszów wstaliśmy ukazując gotowość. Bryan i Parker, oraz jeszcze kilku innych ludzi także.
Siwowłosa postać odziana w długą, czarną suknię i pelerynę tego samego koloru udała się w stronę drzwi. Potężny mężczyzna wciąż jej towarzyszący przygotował miecz do silnego uderzenia.
-Rourke, proszę otwórz drzwi.- Poprosiła Arcadia otwierając nagle swoje oczy. Znów były szklane i przejrzyste. Źrenice powiększone i skupione.
Mężczyzna pchnął dwuskrzydłowe drzwi tak, że otworzyły się całkowicie. Wszyscy stanęliśmy za starszą kobietą.
Co było bardzo dziwne, przed drzwiami nie sterczał ani jeden z wrogów.
-Ihener foier!- wykrzyczał Rourke.
Nagle usłyszeliśmy ciężkie kroki i warczenie od strony schodów. Czy tylko mi się zdawało, że wypowiedź, w której zawarto słowo Ihaner, jest wypowiedzeniem wojny?
Szliśmy w stronę wściekłego powarkiwania i kroków Achregów, a one zbliżały się do nas. Arcadia szła na przedzie.
Na schodach spotkaliśmy się z kilkoma Achregami, którzy jak tylko zobaczyli nas, Ixów, zaczęli biec jeszcze bardziej szaleńco.
Ale w najmniej spodziewanym momencie zatrzymali się. Zaczęli wykrzywiać swoje gęby jeszcze bardziej niż było to możliwe, zostali powaleni, sturlali się ze schodów i wpadli na resztę martwych ciał.
Przeszperaliśmy każdy zakątek zamku, nie pozostawiliśmy po sobie ani jednego żywego Achrega. Arcadia dosłownie gromiła ich wzrokiem. A w pewnym momencie w jej oczach zaczęła sączyć się krew. Jasna, czerwona krew, w końcu spływała po jej policzkach jak łzy.
My, uzbrojeni w miecze i sztylety Ixowie, czasem tylko natrafialiśmy na wrogów, których to my byliśmy w stanie zabić. A mianowicie wtedy, gdy było ich zbyt dużo dla siwowłosej, lub wyskakiwali gdzieś z tyłu.
W końcu Arcadia zasłabła, a Rourke, jej pomocnik, zaniósł ją na rękach do jej gabinetu. Ale wtedy już nie było żadnych Achregów.
-To poszło zbyt łatwo- rzucił Roger rozkładając się na szerokich schodach przed zamkiem.
-Taa, szczególnie z początku.- Dodała sarkastycznie Tangal.
-Pff, łatwizna. Sam mógłbym dać im radę. To bezmózgie karykatury.
-Zobaczymy co powiesz kiedy indziej.- Prychnął Kelly.
Byłam ciekawa, czy on tylko udaje że nie lubi Rogera, czy naprawdę za nim nie przepada.
-Czyli kiedy?
-Wtedy, kiedy zesrasz się na widok całej armii.
Ja i Tangal roześmiałyśmy się. To było słoneczne popołudnie. Achregowie muszą być bardzo nieogarnięci, że nie zaatakowali w nocy. Ale muszę przyznać, że naprawdę są straszni i nie mam zielonego pojęcia skąd się wzięli. Przecież takie paskudy się nie rodzą.
Zobaczyłam LeeAnn wychodzącą z zamku. Zorientowałam się, że idzie w naszą stronę.
-Cześć.- zawołałam do niej.
-Złe wiadomości.- Powiedziała LeeAnn, gdy była już przy nas.- Zginęło dwadzieścia sześć osób. W tym wasz kolega, Jason.
Jason uczestniczył w lekcjach walki. Był w naszym wieku. To, że opuścił ten świat oznaczało oczywiście, że już nigdy nie powróci do NASZEGO świata. Zapewne teraz odłączono go od całej tej mechanizacji szpitalnej. -A ty? Gdzie byłaś podczas obrony?- zapytała Tangal LeeAnn.
-Byłam na zewnątrz. Zostałam ranna, ale jedna z uczennic Arcadii mnie trochę wykurowała. - Mówiła krótkowłosa.- A właśnie! Pewnie nie wiecie...
-O czym?- zapytałam.
O tak, pytanie było moją mocną stroną.
-Jutro wyruszamy do Varoru.
Zamilkliśmy.
-Kto idzie?- ocknął się Roger.
-Ja, David, Arcadia, Rourke, Hegenell i wielu innych. Wszyscy będą użyteczni, więc zamek opustoszeje.
-A my?- zapytałam.
-Idźcie do Arcadii, już się obudziła. Wypytajcie ją o wszystko, na jutro jesteście przygotowani nawet na najgorsze.
Przytaknęliśmy głowami. Wstaliśmy i udaliśmy się do gabinetu przewodniczącej rasy Ixów, by uzyskać zadanie.

Płomienny KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz