Powojenne szkody

73 16 3
                                    

Nie sądziłam, że na zewnątrz panuje taki chaos! Nie byłam w stanie nic ogarnąć. Byłam w środku okropnej potyczki z dzikimi potworami. Nagle przed moimi oczami pojawił się jakiś przebrzydły Achreg, biegnący do mnie. Tylko jego byłam w stanie widzieć. Wszystko, co było za nim, w moich oczach rozmazało się i stało nieważne.
Gdy był już o krok ode mnie, szykował miecz do zamachu, a jego przebrzydła morda, całe we krwi i bliznach zaczęła się cieszyć na mój widok, niespodziewanie wyciągnęłam miecz, który spoczywał przy moim biodrze. Wykonałam ruch prosto do odcięcia łba wroga, jednak ostrze utknęło w połowie twardej szyi. Krew trysnęła mocno na bok. Wyjęłam miecz i znów zamachnęłam się, tym razem wyżej. Achreg, który już widocznie przestał się mną interesować i zajmował się swą przeciętą tętnicą, padł na ziemię z do połowy przeciętym mózgiem. Byłam tak zadowolona i dumna z siebie.
Odwróciłam się. Obraz przed oczami, jak we śnie, poruszał się wolno, jakby nakładane na niego były kolejne klatki tego co widzę. Nie mogłam nic ogarnąć.
Przed sobą miałam plecy Achrega, który widocznie już z kimś walczył, ale to nie przeszkodziło mi w przebiciu go mieczem.
Spojrzałam w stronę włazu do Garunev. Przy szparze kłębiło się dwóch tych potworów, którzy powoli zaczęli odsuwać głaz. Podeszłam do nich i po dokładnym przyłożeniu się do wymachu żelazną bronią, parszywy łeb wroga odleciał gdzieś, a jego cielsko opadło na kamienne podłoże.
Dostrzegłam poprawę w moim wzroku, widocznie ten rozmazany obraz był skutkiem nagłego oślepienia przez światło słoneczne.
Nagle zobaczyłam chłopaka o czarnych włosach i opalonej skórze, który upadał na ziemię pod ciężarem wrogiego ostrza. To był Brian, jego niebieska koszulka przy ramieniu pochłonięta była czerwoną krwią. Nad nim stał Achreg o zakrwawionej na czarno gębie, podniósł swój miecz. Ale ja nie pozwoliłam, żeby doszło do śmierci jednego z nas. Rzuciłam się na wroga, zachwiał się na nogach, ale nie przewrócił. Wyciągnęłam sztylet i wbiłam go prosto w ucho Achrega, które o dziwo, było na normalnym miejscu. Czarna jak sadza krew trysnęła prosto na moją twarz. Odepchnęłam siebie od prawie martwego już potwora i zaczęłam panicznie wycierać ohydny płyn z siebie własną peleryną od Arcadii, którą nosiłam cały czas. Przypomnę, że wszyscy Ixowie takie mieli.
Wtedy uzyskałam tę świadomość, że gdyby nie rozkaz Tangal, by ruszyć na pomoc, Brian by zginął.
Widziałam, że wrogów było mniej. Jednak nie mogłam dostrzec nikogo z przyjaciół. Nawet uratowany przeze mnie Brian gdzieś znikł. Siedziałam na ziemi, nerwowo szukając Ixów. Ale ani chwili spokoju. Znów jakiś zniekształcony, nieudany przeszczep mnie dostrzegł. Wstałam i przyszykowałam się do uderzenia. Jednak kompletnie skamieniałam, kiedy Achreg ukazując swe ubogie i krzywe uzębienie, wystawił ostrze przed siebie i z krzykiem biegł na mnie. W ostatniej chwili zrobiłam unik, jednak jego tępy, żelazny miecz i tak otarł się o mnie z boku, zabierając większość tkaniny bluzki i skóry z żeber po lewej stronie.
Z krzykiem upadłam. Nie chciałam już tu być. Już nie chciałam walczyć. Spojrzałam na ranę. Było to krwawe, zaorane mięso. To wtedy wyłączyłam się z bitwy. Wolałam się nad sobą użalać- w końcu ból był nie do zniesienia.

Czarna krew z plam na mojej niegdyś purpurowej bluzce wnikała do rany. Widziałam zarys moich żeber. To tak piekło. Tak bardzo, że zaczęłam sobie wmawiać, że to wszystko nie jest realne; że nie ma się o co martwić. Jednak cały ten świat, ci ludzie i wszystko wokół było tak prawdziwe.
-Grace!- usłyszałam za sobą głos Rogera.
Odwróciłam gwałtownie głowę i zobaczyłam wysokiego chłopaka, idącego do mnie. W pierwszej chwili przeraziłam się na widok postaci, która wyglądała, jakby wpadła do jeziora czarnej krwi. Zdawało mi się także wcześniej, że był jednym z Achregów. Ale nie, to był Roger. Poprostu nie widziałam tego śmiesznego koloru jego włosów. Teraz były czarne, nie kilkubrązowe.
Chwycił mnie za rękę i pomógł wstać.
-Nic mi nie jest...tylko...- wydukałam z trudem, wskazując na ranę przy żebrach.
-Spoko, mam gorzej.- Chłopak uśmiechnął się.
-Gdzie są pozostali?
-W Garunev. Już szukałem cię wśród trupów, naszczęście żyjesz. Chodźmy!
Poszliśmy w stronę włazu już częściowo odsłoniętego.
-Wszyscy żyją?- zapytałam, wchodząc do podziemnej jaskini.
-Tak. Nie. Nie wiem.
-Jak to?!
-Tangal gdzieś zniknęła.- Oznajmił.
Szliśmy właśnie ciemnym korytarzem w głąb przejścia. Wkrótce pochodnie przymocowane do ścian zaczęły ciepło oświecać podziemia Garunev. Zobaczyłam na końcu korytarza cztery sywetki siedzące przy ścianach podziemnego korytarza. Za nimi były drewniane, dwuskrzydłowe drzwi. Usiadłam obok Kelly'ego, który wygladał na przybitego.
-Co jest?- zapytałam.
-Bardzo zaprzyjaźniłem się z Tangal, a nawet nie potrafiłem jej uratować.- Westchnął kasztanowłosy.
Nastała cisza. Patrzyłam jak z długich włosów Kelly'ego kapie krew.
-Mówiłam, że ktoś zginie.- Odezwała się nagle Alicia, znów tym dziwnym, niedziewczęcym głosem.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią jednocześnie.
-Przestań.- Roger zdenerwował się na dwunastolatkę.- Mówić jest łatwo, ale w życiu bym nie pomyślał, że jest ci obojętna śmierć przyjaciół! Nawet nie pofatygowałaś się, żeby iść i nam pomóc!
Rzeczywiście, nie widziałam jej nawet przez chwilę na polu bitwy.
-Tangal uratowała cię wtedy przy rzece? Nie pamiętasz?!- ciągnął Roger podniesionym głosem.- Zawsze coś może spotkać ciebie! Popatrz gdzie jesteś! To nie Zielona Szkółka!
Nastała cisza. Dość długa jak nas.
-Może już pójdziemy?- zapytał Brian.
Zgodziliśmy się z nim wszyscy.
Stanęliśmy przed dwuskrzydłowymi, drewnianymi drzwiami.

Płomienny KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz