Jak już wspominałam, pokój, który dostałam, miał okno z widokiem na brukowaną ulicę Orhandii. Leżałam w łóżku, nie myśląc o bólu zranionej nogi.
Nagle w szybę mojego okna uderzył kamień. Zerwałam się szybko z łóżka i pojawiłam przy oknie, o mało nie uderzając tworzą o szkło.
Na brukowanej ulicy zobaczyłam czarną postać w pelerynie z kapturem. Światło księżyca padało na budynki, a na tajemniczego człowieka jedynie cień.
Czy to on? Czy to Ix? Przyszedł po mnie?
Gdy mnie zobaczył, jął machać ręką, dopóki nie otworzyłam okna.
Teraz stał nieruchomo. Spód peleryny powiewał na lekkim wietrze. Dlaczego nic nie mówił? A ja? Ja nie mogłam. Bo co miałam powiedzieć?
Kulejąc, wybiegłam z pokoju i wkrótce opuściłam gospodę.
Wybiegłam na ulicę, na której przed chwilą był nieznajomy. Teraz już w oddali widziałam jego cień. Właśnie skręcił w uliczkę. Pobiegłam za nim.
Biegłam najszybciej jak mogłam. Dotarłam do zakrętu. Skręciłam. On był już na końcu uliczki. W końcu przystanął, spojrzał na mnie przez ramię. Wiedział, że będę za nim szła.
Nagle, z dachu jednego domu z końca ulicy zeskoczyła jeszcze jedna postać. Także zakapturzona. Byłam coraz bliżej nich. Oni skręcili w kolejną uliczkę, a gdy ja także już to zrobiłam, nieznajomych było trzech. Stali nieruchomo.
Zaczęłam się bać. Noc była ciemna, bezgwiezdna. Jedynie księżyc blado oświetlał ich peleryny.
Stali twarzą do mnie.Odwrócili się. Odeszli.
Ale ja czułam, że gdy wrócę do gospody, przepadnę. Jeśli jednak z nimi pójdę...
Pobiegłam do nich. Moja noga odmawiała mi posłuszeńatwa, jednak ja nie poddałam się. W końcu wyrównałam z nimi kroku, a oni wszyscy zwrócili twarze w moją stronę.
-A więc jesteście Ixami?- zapytałam.
Cud, że mogłam się wysłowić!
-Chodź.- rozkazał zakapturzony Ix stojący najdalej ode mnie.Szliśmy w ciszy. Gdy wyszliśmy z Orhandii, dwóch tajemniczych nieznajomych rozeszło się w różne strony. Został jeden.
Właśnie we dwójkę szliśmy przez las.Jakąś dziwną drogą znaleźmy się przy szerokich, kamiennych schodach, które prowadziły do białego zamku w kształcie kwadratu. Naszczęście wreszcie stanęliśmy, a ja usiadłam na schodach. Moja noga była zmaltretowana jak nigdy.
Nieznajomy zdjął kaptur. To może inaczej. Nieznajoma zsunęła kaptur z głowy. Była to może trzydziestolatka o krótkich, ciemnych włosach, niewiele wyższa ode mnie. Spojrzała na moje buty.
-Skąd je masz?- zapytała z powagą.
-Ja.. miałam je już...są moje...
Kobieta uśmiechnęła się.
-LeeAnn McGowan.- Przedstawiła się wyciągając rękę do mnie.
-Grace Allen.
-Piękne, człowiecze nazwisko. I piękne conversy.- Odparła LeeAnn.- Chodźmy na górę.
Po schodach udałyśmy się w stronę zamku. Z początku szłyśmy szybko, kiedy jednak krótkowłosa zobaczyła, że kuleję, zwolniła kroku.
-Co z twoją nogą?
-Chochliki mnie podrapały... Strasznie się zapaskudziło- wypowiedziałam przez zęby.
-Jeśli zginiesz...to umrzesz...- wyszeptała zamyślona kobieta, ale po chwili ocknęła się.Byłyśmy u drzwi białego zamku. W oknach widziałam światło. Weszłyśmy do środka.
Wnęrze było dużą salą o kamiennej podłodze i białych ścianach. Stały tam liczne stoły, na których ustawione były świece i serwetki. Od sali prowadziło kilka wąskich korytarzy.
Weszłysmy w jeden z nich. Dalej czekały na nas schody w górę.
Niespodziewanie rana na mojej nodze zaczęła mnie niewyobrażalnie piec i szczypać.
-Aau!- Zawyłam i złapałam się za łydkę.
-Czy rana została odpowiednio opatrzona?- zapytała zmartwiona LeeAnn.
-Nie wiem, jest tylko zabandażowana.
-Mogło wdać się zakażenie. Ale postaramy się ciebie wyleczyć.
Spoważniałyśmy.
-Dobra, chodź!- rzuciła.
Szybko udałyśmy się po schodach na górę. Stanęłyśmy przed solidnymi drzwiami.
LeeAnn spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami. Otworzyła ostrożnie drzwi. Dziwnie się czułam, jednak swojsko.
-Trwa zebranie.- Oznajmiła.- Wejdź.
Przeszłam przez drzwi. Była to szaro-kamienna sala. Wewnątrz było wiele krzeseł, na których siedzieli ludzie.
-...dlatego wojna jest nam przychylna.- Kończyła mówić dziwna, starsza kobieta stojąca na podeście wraz z trzema jakimiś mężczyznami.
-Co to?- zapytałam szeptem LeeAnn, ale jej już nie było.
-Jak przykro mi patrzeć na tak młodą dziewczynie w tym świecie.- Powiedziała starsza kobieta.
Po chwili zorientowałam się, że zwróciła się do mnie, i że wszyscy w sali na mnie patrzą.
Oniemiałam.
-Podejdź tu i powiedz jak się nazywasz.
Wykonałam polecenia.
-Grace Allen.
Zaczęto bić mi brawa. To było... Niesamowite?
-Masz pojęcie co tu robisz i jaki masz cel?- zapytała.
-Nie... bo...
-Uda nam się, tobie też. Przyłączysz się? Tak, napewno, gdy tylko poznasz prawdę.- Mówiła uważnie patrząc w moje oczy.- David, opowiedz jej wszystko.- Gdy kobieta powiedziała to, jeden z mężczyzn wystąpił.
Był wysoki, umięśniony, miał długie, brązowe włosy i piwne oczy. W oczy rzucił mi się jego złamany nos. Nosił wytartą, skórzaną kurtkę, glany, nie wyglądał na kogoś z tego świata.
-Chodźmy.- Polecił i skierowaliśmy się do drzwi.
Była to kuchnia, znaczy nie było tam lodówki, kuchenki, ale ognisko na stojaku i różnorodne jedzenie.
-Jestem David, podczas akcji Speed.- Przedstawił się.- Wiem, że wydaje ci się to dziwne, ale trzeba cię o czymś powiadomić.
-Słucham.
-Jesteśmy ludźmi...- Odparł David.
Pokiwałam głową.
-...W śpiączce.- Dokończył.Tak, wiem. Pewnie niewiele z tego jest zrozumiałe, tak wyszło. Ale to przecież nie koniec. :)
Pozdrawiam!
Halwet.
CZYTASZ
Płomienny Kryształ
FantasíaCzym jest Rosyen Dev? Co to Płomienny Kryształ? Jaką ma moc? Grace Allen, niczego nie pamiętając, znalazła się w dziwnym świecie ogarniętym wojną ras. Czy uda jej się przeżyć? Czy dowie się jaką moc skrywa Płomienny Kryształ? Na marginesie, pierwszy...