Siła umysłu

105 15 6
                                    

Zastaliśmy tam dwuskrzydłowe drzwi. David otworzył je i przepuścił mnie przodem. To była duża sala pełna krzeseł. Wewnątrz było siedem osób. Osób młodych, w moim wieku. To znaczy, że oni też przechodzą to co ja...
-Dobra, to Grace.- Speed przedstawił mnie wszystkim.
Poczułam się w centrum uwagi.
Widziałam tam dwie dziewczyny, w tym jedna wyglądała na sporo młodszą.
-To Tangal, Kelly, Alicia, Roger, Jason, Bryan i Parker.- Wymienił ich imiona po kolei.
Było nas wyjątkowo mało, choć starsi mówili, że wyczuwają tu innych ludzi, którzy jeszcze nie zdołali dołączyć do Ixów.
-Dobra, wiecie co tu robicie, i że to nie jest żart, ani nie jesteście na haju, ale jesteście młodzi i trudno wam się ogarnąć w tym świecie.- Mówił David.- Jestem tu wystarczająco długo, że naprawdę mam pewność, że chcę ten kamień mieć, bo mam trzydzieści dwa lata i nie mam zamiaru obudzić się jako śliniący się emeryt nieumiejący chodzić!
Tym mnie przekonał. Będę solidnie ćwiczyć. Także chcę powrócić do mojego wymiaru i świata w miarę szybko.
-Każdy zna Achregów, prawda?- znowu zaczął.- Będziecie z nimi walczyć. Zabijać je, ok?
Pokiwaliśmy głową.
-A to nie będzie grzech?- zapytała niepewnie najmłodsza z nas dziewczyna.
Była to może dwunastolatka, o blond włosach zaplecionych w warkocz.
-Nie Alicio, to właśnie będzie dobry uczynek. Achregowie są źli i bez wahania mogliby cię zabić.- Wytłumaczył jej motocyklista.- Wy będziecie niszczyć ich obozy, więc przydałaby się wam kondycja i siła.

W pierwszych chwilach nie mogłam wyobrazić sobie tego, że mam walczyć z potworami, które zawsze czyhały pod moim łóżkiem, gdy byłam dzieckiem. Chociaż, te spod mojego łóżka były tajemnicze i chciały zabrać mnie do jakiejś zaklętej krainy, a Achregowie... rozszarpują pierwszą lepszą istote białą, która stanie im na drodze.

Skończyliśmy naszą lekcję. David pokazał nam miecze jakimi będziemy walczyć. Również łuki.

Weszliśmy do sali, w której właśnie odbywało się zebranie i Arcadia przemawiała. Zebrania nie były żadnym obowiązkiem, kto chciał ten przychodził. Ale wszyscy Ixowie zbierali się podczas takiego wydarzenia i słuchali Arcadii i niegdyś innych osób.
Na sali panowała skoncentrowana cisza. Starsza kobieta siedziała na krześle i nieprzytomnie patrzyła się w ścianę.
Nagle przed ścianą zaczęła pojawiać się czarna kałuża. Powiększała się coraz bardziej, a po chwili nabrałam wrażenia, że kałuża twardnieje. Wodnisty połysk zmatowiał, a dopiero po chwili zorientowałam się, że czarna woda teraz już jest czarną tkaniną.
-Nauczyłam się widzieć gwiazdy w powietrzu, czyli z niczego tworzyć coś.- Rzekła Arcadia zakłócając ciszę.
Rozległy się brawa, a ja oniemiałam.
Wtedy dla mnie było to magią.

Wyszłam z zamku. Usiadłam na szerokich i licznych schodach, i patrzyłam na słońce. Sięgało już zenitu. Było tak ciepło i słonecznie.
Myślałam o tym czy też potrafię robić nadludzkie rzeczy. Chciałabym móc tworzyć i niszczyć rzeczy wzrokiem. Choć wciąż nie wierzyłam, że może to być możliwe, mimo, że jestem tego świadkiem.
Po jakimś czasie zobaczyłam dwie osoby. Był to chłopak o ciemnokasztanowych włosach do ramion, na sobie miał jakieś ciemne jeansy i biały podkoszulek, i czarną pelerynę. Obok szła dziewczyna, której kolor skóry miał barwę kawy z mlekiem. Czarne dredy swobodnie spływały po jej ramionach, a kończyły się przy nadgarstkach.
Byli ze mną w sali, gdy omawialiśmy postępowania naszej drużyny. To także z nimi będę w drużynie.
-Cześć Grace.- Przywitała się dziewczyna.- Jestem Tangal, a ten to Kelly.
-Cześć, spamiętałam w miarę.
-Co myślisz o tym wszystkim?- zapytała ciemnoskóra.
-To sen.
-Nie może to być sen. Zapewne czujesz ranę na nodze?
-Skąd wiesz?- zapytałam zdumiona.
-LeeAnn wysłała mnie po ciebie. Twoja noga musi być w dobrym stanie, inaczej nie będziesz mogła walczyć.
Skierowałyśmy się po schodach w górę.
-Co mi zrobią?- zapytałam.
-Uzdrowią cię.- Odpowiedział Kelly.
-Jak to?
Tangal podwinęła bluzkę. Pod żebrami miała bordową linię, jakby po jakiejś ranie.
-Co ci się stało?- Zapytałam z ciekawością.
-Achregowie mnie zaatakowali. Naszczęście w pobliżu był Kelly i David. Gdyby nie oni i Arcadia na pewno bym już nie żyła.
Wolałam nic nie mówić. Sama się przekonam jak tu uleczają.

Weszłam do pokoju, w którym czekała na mnie Arcadia. Poleciła, żebym usiadła na krześle.
-Sztuka uleczania jest najgorszą ze wszystkich.- Odparła siwowłosa.- Czasem nawet żałuję, że ją opanowałam, bo przez to moim obowiązkiem jest uzdrawianie innych.
Milczałam. Arcadia nawet na mnie nie spojrzała, miała zamknięte oczy.
-Do tego potrzeba wiele energii i sił. Sama nie daję rady, dlatego uczę tego innych.
-Ach...
-Dotychczas tylko kobietom udało się poznać tą sztukę.- Arcadia uśmiechnęła się.- Najwyraźniej nasze mózgi lepiej pracują.
Nagle otworzyła oczy. Były takie przejrzyste.
Zaczęła patrzeć na moją ranną nogę. Wiedziała, że to ta, chociaż nic tego nie zdradzało bo bandaż był pod nogawką spodni.
Nagle zaczął przeszywać mnie straszny ból. Rana jakby chciała się wyrwać, jakby ktoś wyciągał mi z nogi kość. Nie wiedziałam czym to było spowodowane. Moje oczy łzawiły, a pięści zaciskały się same... Wkrótce zemdlałam. Nie wytrzymałam tego.

Płomienny KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz