there's nothing left here to decode

441 20 73
                                    

Dwudziestego dziewiątego lipca Jo od rana drżała z niepokoju. Dodatkowo bolała ją głowa z powodu całej nieprzespanej nocy, więc cały dobry humor, jaki nagromadziła, odkąd wprowadziła się do domu, prysł jak bańka mydlana. Dziubała łyżką w owsiance bez apetytu i chęci, mimo że skrzaty przygotowały dla niej jej zupełnie ulubioną- ze świeżymi malinami, roztopioną, mleczną czekoladą i wiórkami kokosowymi. Wypiła jedynie ciemną, mocną herbatę, której nawet nie posłodziła. Godzina teleportacji pod Grimmauld Place 12 zbliżała się nieubłaganie, a ona każdą najmniejszą czynność odkładała w czasie tak długo, jak tylko mogła.

— Joanne O'neill, co ty tu jeszcze robisz?! — krzyknęła ciotka, widząc ją w jadalni. — Przypominam ci, że za dokładnie czterdzieści minut masz być gotowa!

Kobieta tylko spojrzała na nią ponuro i z wyrzutem wstała od stołu, bez słowa kierując się do swojego pokoju.

— Jeszcze mi za to podziękujesz! — usłyszała wesoły świergot ciotki, będąc już na schodach.

Pokręciła tylko głową, jeszcze bardziej zirytowana. Miała trzydzieści trzy lata, na Merlina! Naprawdę nie potrzebowała niańki... Oczywiście, że bardzo niechętnie szła na spotkanie Zakonu, bo tylko podejrzewała, kogo może tam spotkać. W większości pewnie będą to ludzie, którzy za złe będą mieli jej wyjazd z Anglii czternaście lat temu. Chociaż oni w swoim gronie pewnie nazywają to ucieczką. Tak naprawdę Jo miała gdzieś, jak postrzegają ją ludzie, których kiedyś znała. W Rumunii stała się wręcz irytująco pewna siebie i swoich decyzji, ale mimo wszystko nienawidziła być w centrum uwagi. A przynajmniej w kwestiach, które miałyby rozstrzygać, czy posiada ona jeszcze zdrowy rozsądek czy nie.

Spojrzała na siebie krytycznie w lustrze. Włosy ułożyły jej się dzisiaj nadzwyczaj dobrze, ale irytowały rzęsy, które wydawały się być bardziej proste niż zazwyczaj, w ogóle niepodkręcone. I jeszcze te niewydepilowane brwi... Skrzywiła się do odbicia i machnęła różdżką w stronę twarzy. Brwi nabrały bardziej spójnego kształtu, policzki przyjemnie się zaróżowiły, a rzęsy miały trzykrotnie większą objętość. Usta obrysowała brązową konturówką i wypełniła świecącym, różowym błyszczykiem, przez co wydawały się bardziej pełne. Włosy przeczesała dłonią, burząc trochę loki, ale nadając im objętości i przerzuciła je przez prawe ramię. Większy problem miała z ubiorem. Nie chciała iść tam w zupełnie codziennych ciuchach, bo jej próżność zwyczajnie jej na to nie pozwalała, ale tak samo nie uśmiechało jej się ubieranie szaty. Mrucząc do siebie, Jo zaczęła przesuwać wieszaki w garderobie, odrzucając jedną sukienkę po drugiej. W końcu z małym uśmiechem złapała dłonią dół czarnej, długiej, atłasowej sukienki, której górę zdobił przepiękny koronkowy gorset ze srebrnymi dodatkami. Długie rękawy zakończone były mankietami z ozdobnym kamieniem przy zapięciu.

Niektóre czarownice może i uznałyby taki strój za wyzywający i niepasujący do okazji, ale blondynka nie była jedną z nich. Jo wbrew pozorom uwielbiała się stroić i wykorzystywała każde jedne wyjście na pokazanie swojej najlepszej strony- nawet jeśli szła tylko po małe zakupy na Pokątną. Schyliła się i zabrała jeszcze ze sobą wysokie, czarne koturny. Machnęła ręką, a gorset sam zaczął sznurować się na jej ciele, kiedy ona ubierała buty. W pokoju dobrała jeszcze komplet srebrnej biżuterii, dodając do niego sygnet rodowy, który założyła na serdeczny palec prawej ręki. Stojąc znowu przez lustrem czuła się pewna i siebie i potężna. Wierzyła, że dobry wygląd może przyćmić każdą wadę. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Trzymając w dłoni różdżkę, powolnym krokiem zeszła znowu na parter, a na dole schodów czekała już na nią rozemocjonowana Celia.

— O Merlinie, wyglądamy jak siostry! — zapiszczała, klaszcząc w dłonie.

— Nie obrażaj mnie, ty masz jakieś sześćdziesiąt lat — mruknęła niezadowolona, kiedy ciotka nawijała sobie jeden z jej loków na palec.

WOMANLYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz