Zaraz po wzruszającym momencie między nimi, Dilion bawił się doskonale, wrzucając ją w zaspy. I obrzucając ją śnieżkami. Oraz popychając na ubity, twardy śnieg.
— Wiesz co, cofam to, co wcześniej powiedziałam — fuknęła, otrzepując przemoczone już spodnie. — Trzymaj się ode mnie z daleka.
Mężczyzna wybuchnął głośnym śmiechem, odchylając głowę do tyłu. Jo przystanęła w miejscu i przypatrywała mu się z małym uśmiechem. Śnieg prószył delikatnie wokół nich, opadając na powieki i przylepiał się do jej futerka. Dilion podszedł bliżej niej i objął ramieniem. Powoli przeszli wydeptaną ścieżką w stronę domu, rozmawiając na błahe tematy, które głównie dotyczyły jej pracy w Hogwarcie i jego chwil spędzonych w Kornwalii.
— Jo... — Nagle stanął w miejscu i popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. — Nawet nie zapytałem, ale... Czy to cię boli?
Wypuściła cicho powietrze ustami i zwilżyła wargi. Odwróciła wzrok, ale kiedy Dilion złapał ją za dłoń, zaczęła wpatrywać się w jego obrączkę. Zacisnął delikatnie palce na jej nadgarstku, a Jo spuściła głowę.
— Nie cały czas — powiedziała. — Ale czasem mam takie dni, kiedy czuję, że moje ciało jest zbyt zmęczone albo kiedy cały dzień używam magii i... Wtedy je czuję. Każdą z nich.
Dilion wpatrywał się w jej talię, jakby starał się zobaczyć przez ubranie jej naznaczone ciało.
— Nie możesz czuć się winny — szepnęła miękko, muskając kciukiem jego brodę. — Dla większego dobra, prawda?
Popatrzył na nią ze smutkiem.
— Czy ktoś wie?
— Severus jest bardzo pomocny. Czasem ratuje mnie silniejszymi eliksirami, które pomagają na ból. I Molly Weasley, ale całkowicie przypadkowo, nadal to sobie wypominam.
— Molly Weasley? — Dilion zmarszczył brwi. — Jak to?
— Długa historia. — Machnęła ręką i ruszyła do przodu. — Kiedyś ci opowiem. Ale nikomu więcej nie powiedziałam wprost. Remus i Syriusz wiedzą tylko, że czegoś się podjęłam i pewnie podejrzewają najgorsze.
— Spotkanie z nimi to będzie czysta przyjemność — mruknął, a Jo zachichotała.
— Niestety, niczego nie mogę ci obiecać.
W domu posiedzieli chwilę przed kominkiem w bibliotece, zanim pojawił się przy nich Maczek, informując, że kolacja będzie podana za godzinę. Oboje uznali, że wypadałoby się odświeżyć. Dopiero w pokoju, kiedy Jo stanęła przed lustrem, zobaczyła, jak duże są jej rumieńce i jak szeroki jest jej uśmiech. Dobre wspomnienia z Dilionem spływały z zakamarków jej umysłu, miejsc, do których starała się nie wracać przez ostatni rok. Przyjrzała się sobie w odbiciu. Biała, aksamitna koszula opływała jej dekolt i ramiona, a spódnica mocno zaciskała się w talii. Przesunęła palcem po obrączce na łańcuszku i uśmiechnęła się do siebie. Poprawiła włosy, pozostawiając je rozpuszczone. Wyszła po cichu z pokoju, a gdy była już przy schodach, zatrzymał ją głos Diliona.
— To chyba najnormalniejszy strój, w którym cię widziałem, odkąd tu jestem.
— Masz coś do moich sukienek? — Założyła ręce na piersi.
— Skądże. — Zszedł schodek niżej niż ona i wyciągnął dłoń. — Absolutnie je uwielbiam.
Pokręciła głową, ale ujęła jego palce i razem zeszli na dół.
— Rozumiem, że dzisiaj zjemy normalny posiłek?
Celia czekała na nich na dole, uśmiechając się przebiegle.
![](https://img.wattpad.com/cover/319324485-288-k975837.jpg)
CZYTASZ
WOMANLY
ФанфикJoanne O'neill lubi nosić ładne sukienki, nigdy nie miesza w biżuterii srebra ze złotem i właśnie wróciła do Anglii po czternastu latach nieobecności. Wie, co to znaczy tracić ludzi i zakochiwać się na nowo. A na barkach czuje ciężar całego świata...