neither of us will be missed

157 11 18
                                    

Nikt nie zdążył jeszcze ochłonąć po ostatnim spotkaniu w Buscot Park, gdy w drzwiach pojawił się Albus Dumbledore. Maczek teleportował się obok niej, gdy akurat kończyła dekorację sernika nowojorskiego, upieczonego w wolnym czasie. Wytarła brudne od kremu palce w fartuszek i szybko ruszyła w stronę drzwi. Dilion już stał blisko profesora, w prawie atakującej pozycji.

— Jaka rzeka przepływa najbliżej mieszkania Tabithy, do którego kazałeś ją wysłać?

Dumbledore uśmiechnął się do niej i kiwnął głową na przywitanie. Jo poczuła, jakby nie mogła się ruszyć.

— Wisła.

Przymknęła oczy i chrząknęła cicho. Dilion zaklął i popatrzył na nią przepraszająco. Uśmiechnęła się tylko blado i zaprosiła gościa do salonu. Mężczyzna zajął miejsce w jej ulubionym fotelu, Stebbins oparł się o framugę drzwi, a Jo usiadła na przeciwko Albusa.

— Słyszałem, że dziś macie wielkie plany.

—  Profesor zawsze zachęcał mnie do przyjęć. Myślałam, że to jasne, że skorzystam z ponownego zaproszenia Malfoy'ów.

Zamilkł na chwilę i przypatrywał jej się badawczo. Joanne była jedną z tych osób, których nigdy nie potrafił do końca odczytać. Przewidywalna była dla niego tylko do pewnego momentu– jednak, gdy przekroczyła tę granicę, wtedy powstawały między nimi konflikty. Gdy teraz siedziała przed nim, w brudnym fartuszku i włosach spiętych w wysokiego kucyka, nie potrafił przewidzieć zakończenia ich rozmowy.

— Tamten kotylion był potrzebny nam wszystkim. Jesteś pewna, że teraz nie chodzi ci tylko o zrobienie mi na złość?

Jo prychnęła i przeszła za swój fotel. Oparła się na nim i spojrzała na niego poważnie.

— Dobrze pan wie, że gdybym chciała zrobić panu na złość, wybrałabym inny sposób.

— Robisz wszystko, Joanne, żeby reszta przestała ci ufać — przestrzegł ją.

— Myślę, że o panu mogę powiedzieć to samo.

Profesor patrzył na nią uważnie, ale nie potrafiła odczytać jego emocji. Nagle stał się posągowy i zimny.

— Gdzie będzie Harry, gdy wy pójdziecie do Malfoy'ów?

— Tutaj, z Syriuszem. Zaprosiłam również Remusa i Tonks dla pełnego bezpieczeństwa.

Dyrektor pokiwał powoli głową i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wzrok Jo zatrzymał się na Dilionie, który przyglądał się mężczyźnie z podejrzliwością. Dumbledore podszedł do okna, prowadzącego na taras. Założył za siebie dłonie i przyglądał się krajobrazowi za szybą.

— Uważajcie, żeby wasze serca za szybko się nie zmieniły.

— A to ma znaczyć... Co dokładnie?

Jo widziała, że Stebbins całym sobą powstrzymuje się, żeby zachować resztki swojego spokoju. Jej też nie podobał się ton głosu dyrektora. Było w nim tyle spokoju i jadu zarazem.

— Stajemy się tacy, jak ludzie, z którymi jesteśmy blisko. Uważajcie, żeby trzymać od niektórych zdrowy dystans.

— Myślę, że jesteśmy na tyle dorośli i dojrzali, że sami potrafimy ocenić sytuację.

Dilion odsunął się od drzwi, jakby ciałem chciał pokazać Albusowi, że na niego już pora. Jo chrząknęła cicho i podeszła do mężczyzny. Nie chciała tak ostentacyjnie demonstrować swojego zirytowania, ale nie mogła jednocześnie odejść od Diliona, skoro się z nim zgadzała. Dumbledore uśmiechnął się smutno.

WOMANLYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz