Jo wygładziła sukienkę. Czekała na Diliona w holu, niepewnie krążąc po marmurowej posadzce. Poprzedniego wieczora rozmawiali o Tabhicie. Mężczyzna wysłał jej Patronusa z prośbą o spotkanie, na które się zgodziła.
— Przepraszam, nie mogłem znaleźć różdżki. — Zbiegł po schodach i wyciągnął do niej dłoń. — Gotowa?
— Bardziej chyba nie będę — mruknęła. — Myślisz, że to sprawiedliwe? Nie mówić jej, że będę z tobą?
— Myślę, że to podejrzewa, Jo. — Uśmiechnął się do niej ciepło.
Nagle znaleźli się w brukowanej uliczce. Język na witrynach był jej obcy. Kamienne mury dawały wytchnienie w gorący dzień. W powietrzu unosił się kurz i duchota. Dilion pociągnął ją za rękę i wyszli na zaludnioną ulicę. Obok nich przejechała bryczka zaprzężona w konie, z której ludzie wyglądali z ciekawością, przyglądając się architekturze miasta.
— Jesteśmy w Polsce — mruknął, rozglądając się uważnie. — W Krakowie.
— Dlaczego Dumbledore zaproponował Tab koniec świata? — zapytała z przekąsem.
— To bardzo ładny koniec świata.
Wolno przeszli pod zadbaną kamienicę. Dilion przycisnął dłoń do kamienia, a przed nimi wyrosły nowe drzwi, zupełnie niewidziane dla mugoli. Wtedy zobaczyła, że jego palec wskazujący krwawi.
— Magia krwi? — Zmrużyła oczy.
— Szukaliśmy czegoś pewnego.
Jo tylko pokręciła głową. Rozpoczęli wspinaczkę po schodach. Ściany były pomalowane na jasnozielony kolor, zdobione malunkami różowych i błękitnych kwiatów na brzegach. Drewniane schody skrzypiały delikatne. Tabitha mieszkała na na czwartym piętrze, jej mieszkanie było odizolowane od innych, musiała mieć dla siebie całe piętro, bo Jo nie zauważyła kolejnych drzwi, gdy wyszli na samą górę. Przystanęła przed błękitnymi drzwiami i wpatrywała się w złotą kołatkę.
— Kiedy będziesz gotowa — powiedział cicho Dilion.
Przygryzła dolną wargę i zastukała głośno we framugę. Z mieszkania dobiegł hałas, kilka przekleństw, kiedy drzwi otworzyły się na oścież. Jo poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
Tabitha otworzyła usta i wypuściła z siebie głośno powietrze. Czarne, grube i gęste włosy jak zawsze podtrzymywała jedwabną chustką. Z jej uszu zwisały duże, złote, okrągłe kolczyki, a na rękach miała więcej bransoletek niż dałoby się zliczyć. Na szyi zauważyła wisior, który dała jej kilka lat temu. Jednak nie dlatego Jo trwała w szoku, nie mogąc się poruszyć.
Kobieta przed nią jedną ręką podtrzymywała dziecko, oparte na jej biodrze. Pięknego chłopca o ciemnej karnacji i złotych oczach, który śmiał się i wyciągnął do niej rękę. Jego mama nawet nie wiedziała, kiedy ten wyrwał się z jej uścisku i uczepił się ręki Jo. Pociągnął ją za dół sukienki, a ona jak w transie się do niego schyliła. Chłopiec złapał jej policzki i zaśmiał się głośno.
A potem kichnął wprost na nią.
Jo parsknęła śmiechem i popatrzyła na Tabithę. Po jej policzkach płynęły łzy. Nie powstrzymały jej jednak od uderzenia Diliona w pierś. A potem objęcia go mocno.
— Dziękuję. — Jo usłyszała jej głos.
Chciała podnieść się z klęczek, ale wtedy chłopiec wyciągnął do niej ręce. Niepewnie spojrzała na Tabithę, która pokiwała delikatnie głową. Wzięła go na ręce, na co ten wtulił się w jej ramię.
— To dziecko nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać — mruknął Dilion, wpatrzony w Jo z zachwytem.
Weszli do środka, a Jo zaśmiała się cicho. Mieszkanie Tabithy wyglądało dokładnie tak, jak je sobie wyobrażała. W oknie naprzeciw wejścia skrzył się kolorowy witraż, podłoga w salonie wyłożona była dywanami, a na oparciu dużej, żółtej kanapy wisiały pieluszki w kolorach, których chyba jeszcze dotąd nie widziała. Meble w kuchni były w kolorze ciepłego brązu, gdzieniegdzie zdobione ręcznymi malunkami. Nie znalazłaby chyba na blacie wolnego miejsca, który zastawiony był butelkami dla dziecka, kubkami i drewnianymi zabawkami. Chłopiec pociągnął ją za rękaw sukienki i wskazał na kanapę.
CZYTASZ
WOMANLY
FanficJoanne O'neill lubi nosić ładne sukienki, nigdy nie miesza w biżuterii srebra ze złotem i właśnie wróciła do Anglii po czternastu latach nieobecności. Wie, co to znaczy tracić ludzi i zakochiwać się na nowo. A na barkach czuje ciężar całego świata...