you know i'd rather turn and burn than scale this edifice

94 4 16
                                    

Urzędnik Ministerstwa chrząknął nerwowo. Od kilkunastu minut wszyscy siedzieli w ciszy w jakimś małym, ale przytulnym pokoju na pierwszym piętrze. Jo nerwowo tupała w podłogę, siedząc na skraju niewygodnego krzesła. Dilion jak zawsze stał za nią, oparty o ścianę i patrzył w podłogę. Dumbledore z małym uśmiechem zajął miejsce w wygodnym fotelu i wybijał palcami jakiś rytm na kolanach. A Harry... Harry nie wiedział na kogo spojrzeć najpierw.

— Drodzy Państwo, czy jest coś, co mógłbym... — Zamilkł, gdy spotkał się ze wzrokiem Joanne.

Po chwili do pomieszczenia wszedł Rufus i westchnął głośno, pocierając skronie.

— Dziękuję, Milo, możesz już wrócić do pracy...

Nigdy jeszcze chyba nie widzieli takiej ulgi na twarzy człowieka, która widoczna była u Milo, gdy usłyszał słowa Ministra. Jo wyprostowała plecy i założyła ręce na piersi. Gorset pił ją w żebra, czuła, że na stopach już tworzą jej się pierwsze odciski, a oczy ma przekrwione ze zmęczenia, nerwów i makijażu, który stał się już drażniący. Mimo to wpatrywała się mocno w Albusa, który z uporem nawet nie spojrzał w jej stronę, odkąd znaleźli się w tym pokoju.

— Przeprosiliśmy już Weasley'ów za najście. Molly jest trochę zdenerwowana, ale dostała już Eliksir Uspokajający.

— Wspaniale! — Klasnął w dłonie Dumbledore. — Nie chcielibyśmy narażać ich na żadne niedogodności.

Joanne wytrzeszczyła oczy i prychnęła głośno.

— Molly została narażona na niedogodności?

Rufus przymknął oczy i oparł się biodrem o biurko.

— Na Merlina, czy możecie mi powiedzieć, dlaczego musiałem wysłać Czarodziejską Policję do Nory, żeby przeprowadziła tu Harry'ego Pottera i cholernego Dyrektora Hogwartu?

— Bo Dyrektor Hogwartu nie zna granic! — Jo podniosła się z krzesła i stanęła na środku pomieszczenia. — Harry był absolutnie bezpieczny u mnie. A ty, Albusie, po prostu przyszedłeś, rzuciłeś zaklęcie na Remusa i Tonks i wyszedłeś z nim, jak gdyby nigdy nic. Jakbyś miał do tego prawo.

— Ja myślałem, że ty wiesz, Jo... — powiedział cicho chłopak, a ona zaśmiała się histerycznie.

— I JESZCZE GO OKŁAMAŁEŚ! Wspaniale ci idzie, Dyrektorze, naprawdę...

— Joanne, uspokój się... Jak zwykle histeryzu...

— Nawet się nie waż, Rufusie, mówić mi, że histeryzuję. Jak ty byś się zachował, gdyby dziecko zniknęło spod twojego dachu?

Mężczyzna zamilkł na chwilę i popatrzył na nią już cieplej.

— Zapomniałaś chyba, Joanne, że tak naprawdę Harry powinien być teraz u Dursley'ów — odezwał się w końcu Dumbledore.

— Więc dlaczego go Pan tam nie zabrał, skoro już miał taką możliwość?

Nie odpowiedział, ale patrzył już na nią spokojnie znad okularów połówek.

— Myślę, że dziś już wszyscy powinni wrócić do swoich domów. Tu kończy się moc Ministerstwa, a...

— Wcale się nie kończy — powiedziała z mocą Jo. — Z twoją pozycją, Rufusie, możesz pozwolić Harry'emu oficjalnie zmienić jego adres zamieszkania.

Dumbledore podniósł się z fotela i podszedł do niej szybkim krokiem. Złapał ją za ramię i zacisnął na niej palce. Jo uśmiechnęła się smutno. 

— Harry Potter nie może zmienić adresu.

— Bo Pan tak postanowił?

— Bo tam chronią go najmocniejsze zaklęcia, jakie możesz sobie wyobrazić, dziewczyno.

WOMANLYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz