4. Festyn

264 13 47
                                    


Sara

W końcu nastał piątek i większość dzieciaków właśnie szykowała się na imprezę. Niestety nasz wieczór został nam z góry narzucony przez rodziców, toteż szykowałam się na bankiet. Przejrzałam swoją szafę i postanowiłam założyć czarną, koronkową sukienkę, którą spięłam paskiem w tym samym kolorze, a na ramiona narzuciłam czarną marynarkę. Spięłam część włosów ozdobną klamrą, a drugie wypuściłam. Postawiłam na nieco mocniejszy makijaż, kończąc go pomadką w kolorze czerwieni, a na stopy wsunęłam czarne, klasyczne szpilki. Czułam się jak kukła, bo to nie był mój dres. Wzięłam nerwowy wdech i po zabraniu torebki, zeszłam na dół, gdzie w tym samym momencie do domu wszedł Louis. Chłopak ubrany w białą koszulę i czarne spodnie trzymał w dłoniach marynarkę, a włosy miał ułożone na jedną stronę. Przeszłam do blatu, gdzie stukot moich szpilek rozchodził się po pomieszczeniu i sięgnęłam po szklankę z wodą.

– Japierdole, miejmy to za sobą – westchnął Louis, a ja pokiwałam głową. Poprawiłam pomadkę na ustach i razem z chłopakiem udaliśmy się w stronę samochodu. Jechaliśmy w ciszy pomiędzy sobą, a i nawet radio postanowiło oddać nasz nastrój i puszczało same smęty, aż wyłączyłam tą upierdliwą stacje. Zatrzymaliśmy się pod małym pałacykiem, w którym odbywał się bankiet, a ja dałam mamie znać, że dojechaliśmy w jednym kawałku. Weszliśmy przez główne drzwi, gdzie zostaliśmy przywitani lampką szampana podawanego przez urocze hostessy, ubrane w czarne garnitury. Bosko. 

– Chyba hajs na remont ulic poszedł na stroje dla kelnerek. Już dawno nie widziałem takiej fuszerki – parsknął.

Nie skomentowałam tego. Upiłam szampana i wymieniłam uśmiechy z ludźmi, którzy się z nami witali. Znałam praktycznie większość z nich z osiedla lub po prostu ze spotkań rodzin założycieli. Nie byliśmy nigdy elitą ani nie pchaliśmy się na każde spotkanie, ale jako jedna z tych rodzin, musieliśmy brać udział w ważniejszych spendach. Zresztą, Livorno było dość małym miasteczkiem i większość osób po prostu kojarzyłam.

– A jednak jesteście i to we dwójkę – usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i spostrzegłam Maddie w towarzystwie Noah. Chłopak wyglądał podobnie jak Louis z tym, że miał czarną koszulę. Gallie natomiast postawiła na czarne spodnie i tego samego koloru bluzkę wraz z marynarką.

– Doprawdy, że nigdy nie widzieliśmy się na żadnym bankiecie – stwierdził Noah.

– To prawda – skinęłam głową. – Co prawda nie bywamy na wszystkich, ale serio, nigdy was tu nie widziałam. Straciliśmy coś?

– Nie. Burmistrz witał wszystkich i rozmawiał o nudnych sprawach – machnęła dłonią.

– Czyli jak na każdym spotkaniu ludzi sztywnych inaczej.

Parsknęłyśmy razem z Maddie na ten komentarz, a nasz śmiech musiał zwrócić uwagę burmistrza, który z wyrachowanym uśmiechem podszedł w naszą stronę. Za nim kroczyła jego córka, Veronica, która uśmiechała się sztucznie do wszystkich, a głowę to miała zadartą wyżej niż niejeden radny w tym mieście. Mężczyzna stanął przy nas i delikatnie rozłożył dłonie na boki.

– Dzień dobry naszej drogiej młodzieży. Saro, gdzie są rodzice?

– Przykro mi bardzo, ale nie byli w stanie dotrzeć – wyjaśniłam najgrzeczniej, jak potrafiłam.

– Nic nie szkodzi. Bardzo się cieszę, że reprezentujecie swoje rodziny zatem, zapraszam – wskazał dłonią na wejście dalej, a sam podszedł do kolejnych przychodzących gości. Przeszliśmy do sali obok, gdzie stały krzesła, a na środku znajdował się stół. Wszystko zdobione było złotem i miało iście królewski wygląd. Przekroczyłam próg, gdy poczułam wibracje od telefonu trzymanego w dłoni. Zerknęłam na wyświetlacz, a konkretniej na wiadomość znajdującą się na pasku powiadomień.

Lettere a Carla (w trakcie poprawek)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz