02 | ten dzień

455 20 23
                                    

Punktualnie o 10:00 przekroczyłam próg hali sportowej, która swoja droga była przeogromna. Pani sprzątaczka, którą spotkałam po drodze zaprowadziła mnie do szatni, gdzie mogłam na spokojnie się przebrać. Strój był dość dopasowany do mojego ciała, bo mądra ja myślała, że będzie odpowiednio na mnie dobry.

Poprawiłam koszulkę i rozejrzałam się po boisku. Z prawdopodobnie kantorka wyszedł prawdopodobny pan trener, z którym rozmawiałam w poniedziałek przez telefon. Był przeciętnego wzrostu i nieco w podeszłym wieku. Część włosów siwiała, a na twarzy było już sporo widocznych zmarszczek typowych dla urody prawie sześćdziesięciolatka. Ubrany w białą koszulkę polo i granatowe, cienkie spodnie dresowe mężczyzna podszedł do mnie z telefonem w ręku, który po chwili schował do kieszeni.

— Kamila, jesteś już — rzekł — Nie myślałem, że będziesz punktualna co do minuty — spojrzał na zegarek na swojej lewej ręce.

— Wolę się nie spóźniać — odparłam.

— Dobrze, najpierw się przedstawię. Jestem Piotr Saganiak i tak jak już pewnie wiesz, trenuję jedną z drużyn siatkarskich w Warszawie. Możesz śmiało mówić mi po imieniu — puścił do mnie oczko.

— Dobrze, Piotrze — skinęłam głową.

— Dzisiaj nie będziemy robić typowego treningu. Chcę zobaczyć jak radzisz sobie z piłką i przegadamy kilka rzeczy, więc nie musisz się niczym martwić.

Słuchałam tego, co do mnie mówił z wielką uwagą i skupieniem. Opowiedziałam mu, jak wygląda sytuacja z moją grą i skąd akurat pomysł o siatkówce, by dzięki niej zrobić sobie “przerwę” od pływania. Kiedy najważniejsze pytania były za nami, Piotr podał mi piłkę i poprosił, bym zrobiła z 20 odbić górnych i tyle samo odbić dolnych. Poradziłam sobie z nimi bardzo łatwo. Pan Saganiak uśmiechnął się do mnie, mierząc mnie wzrokiem. Miałam dziwne przeczucie, że jego spojrzenie na dłuższą chwilę zatrzymuje się na moich piersiach i pośladkach.

— Spokojnie, to pewnie jakieś urojenia. A zresztą przez ten cholerny dopasowany strój każdy by tak zrobił — wytłumaczyłam sobie w głowie jego zachowanie.

Później przeszliśmy do zagrywek. Tutaj już tak prosto jak z odbiciami nie było. Albo trafiałam w siatkę, albo w aut. Nie wiedziałam o co chodzi, bo w liceum świetnie sobie z tym radziłam.

— Czas kończyć nasze zajęcia. Poćwicz koniecznie zagrywki, a będzie idealnie — rzucił.

— Dobrze, poćwiczę. Kiedy kolejne zajęcia?

— Za tydzień w środę o tej samej godzinie. Tutaj na hali — odpowiedział i zniknął za głównymi drzwiami, przykładając telefon do prawego ucha.

— Oczywiście — odparłam, po czym poszłam odnieść piłkę i udałam się z powrotem do szatni.

Gdy przebrałam się w swoje jeansy i bluzę, idealnie w porę wsiadłam do tramwaju i pojechałam na moje osiedle. Wjechałam windą na czwarte piętro i otworzyłam drzwi do mieszkania. Zostawiłam sportową torbę w swojej sypialni, a sama skierowałam się do salonu. Przystanęłam przy oknie, za którym ukazywał się uroczy widok Warszawy, a dalej chował się fragment dużej galerii handlowej.

— Może przejść się do niej? Chociaż… Czy to konieczne? — zapytałam sama siebie — Innym razem, zdecydowanie.

Poszłam do kuchni, chcąc zrobić sobie pysznej kawy z aromatem wanilii, którą kochałam tak mocno jak herbatę kokosową. Zobaczywszy resztkę kawy, zrobiłam smutną minę.

— No cóż, jednak muszę się przejść…

Podmalowałam się delikatnie, a potem wciągnęłam na siebie biały sweter, psikając się ulubioną perfumą. Zarzuciłam płaszcz w kolorze kawy z mlekiem i założyłam czarne botki. Zgarnęłam torebkę, którą zawiesiłam swobodnie na prawym ramieniu i zamykając drzwi wejściowe, ruszyłam w stronę galerii. Podłączyłam słuchawki do telefonu i włączyłam piosenkę willow od Taylor Swift. Na zewnątrz zjawiało się coraz więcej pomarańczowych, żółtych i brązowych liści, które z gracją tańczyły na wietrze. Na mojej twarzy wpłynął szeroki uśmiech, obserwując wszystko co było wokół mnie, dodając swoją obecnością jesiennej magii stolicy Polski.

JESTEŚ MOIM SŁOŃCEM ⦁ Bartosz Kurek ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz