Przed wylotem do Australii wróciłam na dwa dni do Monako, aby zdjąć szwy i zrobić ponownie badania. Lewis został w Anglii, w nadziei że efektowanie popracuje w symulatorze. Spotkamy się w Paryżu, aby z tamtąd wyruszyć w podróż do Melbourne. Będziemy o wiele wcześniej, aby zaklimatyzować się i nadać tempo życiu Lewisa. Co jest istotne w przygotowaniu do weekendu wyścigowego. Lecąc do Nicei udało mi się zapoznać z dokumentami, które otrzymałam od kobiety imieniem Sophie. Przygotowałam wstępny kosztorys mojej pracy w jednym z dokumentów i zerkając przez okno widziałam już Lazurowe Wybrzeże. Pogoda była przepiękna i zwiastowała już zbliżające się lato, które jest tu najpiękniejszą porą roku. Gdy wylądowałam na lotnisku o dziwo nie czekała na mnie mama, którą o to prosiłam. Nie mogłam się do niej dodzwonić, ani do Adama. Tata był w Arabii Saudyjskiej, więc odpada. Byłam ździwiona, że nie dała znać, że jej nie będzie. Plan awaryjny to auto, które mieliśmy na parkingu lotniskowym. Nie czułam się okej, aby sama wracać, ale jak mus to mus. Spróbowałam jeszcze raz się do niej dodzwonić, ale to nie było proste. Nie odbierała ponownie. Szczerze mówiąc zaczęłam się o nią martwić. Postawiłam komputer koło walizki i rozejrzałam się jeszcze raz.
-Cześć.- Spojrzałam za siebie i mocno się zdziwiłam. Chyba wykrzywiłam mocno twarz, bo człowiek który właśnie mnie zaczepił zaczął dość mocno zaczął się śmiać.
-Cześć Max.
-Jestem w zastępstwie.- Zmarszczyłam czoło i stałam jak słup soli. Ściągnęłam słuchawki, które otulały moją szyje i gdy chciałam zabrać torbę z komputerem, ktoś mnie wyprzedził. A zaraz zobaczyłam oddalającą się postać.- No chodź. Jedziemy do domu.- Westchnęłam i zabrałam siebie z lotniska, bo mój bagaż został porwany.
-Czemu moja mama zadzwoniła do ciebie?- Spojrzałam na niego uważnie, gdy wsiedliśmy do jego auta. Dawno nie jeździłam z nim w jednym aucie. Miało przyjemne wnętrze. Zapięłam pas i wysłałam zdjęcie Lewisowi, że wylądowałam i jadę do domu. Oczywiście napisałam mu, że odebrał mnie Max. Był równie zszokowany jak ja.
-Nie wiem. Poprosiła o przysługę, a jej się nie da odmówić.- Wzruszyłam ramionami i skupiłam się na drodze do domu.- Miała coś ważnego do załatwienia, a nie chciała abyś spóźniła się do lekarza...- Mój wyraz twarzy wprowadził go w lekkie zakłopotanie, bo chyba lekko wątpił, czy na pewno zna moje plany dość dobrze.- Bo masz o piętnastej wizytę u lekarza prawda?
-Zgadza się. Widzę, że znasz mój grafik.
-Kiedyś znałem twój cały kalendarz.- Spojrzał na mnie wymownie, a ja ponownie wzruszyłam ramionami.
-Będziesz dzisiaj moim szoferem?
-Taki był plan. Wiem, że jeszcze nie do końca dobrze czujesz...
-Jestem zmęczona lotem, ale oprócz tego wszystko jest już dobrze... Mam taką nadzieje.- Nie chciałam martwić go, aż tak bardzo. Nie ma potrzeby, aby każdy nosił bagaż moich złych doświadczeń i przeciwności losu na swoich barkach. Dojazd do mojego mieszkania zajął nam ponad godzinę. Napotkaliśmy delikatne korki, ale mając za oknem widok pięknego Monte Carlo nie można być złym na korki. Gdy wjeżdżaliśmy do garażu zerknęłam na zegarek. Dochodziła godzina 13, więc miałam spory zapas czasowy. Klinika, znajdowała się bardzo blisko mojego mieszkania, więc nawet dojazd autem nie był problematyczny.- Zaparkuj tutaj gdzie wolne miejsce.- Poleciłam mu, aby zajął miejsce po moim aucie, które zostało sprzedane i czeka na coś nowego. Auto Lu pięknie błyszczało i czekało na swojego właściciela.
-Zamawiamy coś do jedzenia?- Zerknęłam na niego, gdy staliśmy w windzie. W sumie brzmi to dobrze. Czułam że mi też zaczyna doskwierać głód. Zjadłam wcześnie śniadanie, a potem wypiłam tylko kawę na lotnisku czekając na samolot.
-Możemy. Na co masz ochotę?
-Daj mi chwilę.- Szukał w telefonie czegoś do zjedzenia, a ja otworzyłam drzwi do mieszkania. Jak zawsze czekał na mnie stos paczek i listów, jakiś gazet i innych nieciekawych rzeczy. Wszystko posortowane przez niezawodną Marii, która napisała do mnie wiadomość, że będzie dzisiaj popołudniu. Stęskniłam się za nią. Dawno nie rozmawiałyśmy na żywo. Max odstawił moją walizkę do garderoby, położyłam torbę z komputerem i pracą na stole i czekałam na podjęcie decyzji o jedzeniu. Przeglądałam paczki. Większość o dziwo nie była do mnie. Znalazło się kilka przesyłek do mnie, od różnych domów mody, ale widziałam że podobne były zaadresowane do Lewisa. Otworzyłam pierwszą z brzegu paczkę, a w niej znalazła się przesyłka od marki, której nie znałam. Wyciągnęłam przepiękną czarną sukienkę, która zakrywała na prawdę niewiele. Odłożyłam ją i wyciągnęłam jeszcze dwa stroje kąpielowe, które były zdecydowanie odważne i podobnie jak sukienka nie zakrywały zbyt wiele. Na pewno wykorzystam.
-Zamówiłem jedzenie!- Zerknęłam za siebie i zobaczyłam jak idzie z tacą z wodą. Wygląda jakby tu mieszkał.- Co tam otwierasz?
-Przesyłki. Nie masz dzisiaj żadnych planów?
-Nie. Cały dzień chce spędzić z tobą.- Uśmiechnął się szeroko i zaczął odwijać ze mną paczki.
-Dostałaś już wejścia na Tommorowland?- Podniósł do góry paczkę, która każdego roku inaczej wygląda. Otworzył ją i dokładnie oglądał ją z każdej strony. Wyciągnął dwie opaski, które są zdecydowanie najważniejszym elementem tej przesyłki.
-Na to wygląda. Będzie super.- Przejęłam od niego pudełko i zamknęłam dokładnie. Cieszę się, że kolejny rok będę miała okazje przeżyć tą przygodę z P. i ekipą. Dobrze było widzieć go jak się śmieje i żartuje. Miałam dzięki niemu pogodny humor i totalnie zapomniałam o tym, że ostatnio między nami było tak kiepsko.Do lekarza jechałam z duszą na ramieniu, ale melodyjny głos Maxa, który totalnie nie przestał do mnie się odzywać miał zdecydowanie działanie kojące. Tak jak duszę na ramieniu miałam przed wizytą, tak po niej czułam się o niebo lepiej. Szwy opuściły moje ciało, wyniki które robiłam dwa dni temu okazały się dostatecznie dobre jak na ten moment chorobowy, więc następna powtórka za miesiąc, a zakaz korzystania z miłości Lewisa, który i tak został już złamany, został zniesiony, więc właściwie chyba nie jest ze mną tak źle. Oczywiście kolejna recepta z lekami, których nie znoszę musiała być wykupiona, a na moim brzuchu zamieszkał nowy przyjaciel
w postaci plastra, który może tym razem skuteczniej ochroni mnie przed trudami powiększaniem rodziny. Utrata ciąży to jest jedna z tych myśli, które wypieram najbardziej jak tylko można. Muzyka, praca, ktokolwiek gadający do mnie zdecydowanie to ułatwia, dlatego cieszę się, że nie jestem sama. Dobre nowiny to te na których mam zamiar teraz dokładnie się skupiać, więc po wyjściu z gabinetu od razu wykonałam połączenie do Lu, który był jeszcze
w fabryce i pracował w symulatorze.
-Czyli randka w Paryżu ze śniadaniem jest aktualna?
-Tak.- Uśmiechnęłam się i poczułam lekkie podekscytowanie. Potrzebowałam takich momentów jak wody, a myśląc że ponad tydzień temu prawie umarłam tym bardziej cieszę się, że dzisiaj jest ze mną o wiele lepiej. Rekonwalescencja, jest trudna. Nie będę udawać, że jest idealnie, nic mnie nie boli. Brzuch jest idealnie płaski, jak po maratonie na siłowni, a ja kwitnę. Wiadomo, tak nie jest, ale jest o wiele lepiej i to się liczy. Rozłączyłam się, gdy wsiadałam do auta.
-Widzę po twojej minie, że jest dobrze.
-Jest bardzo dobrze.- Uśmiechnęłam się szeroko.- Bardzo ci dziękuje za pomoc i bycie ze mną dzisiaj.- Pozytywne emocje dały się we znaki i nie mogłam go nie uściskać. Jest dobrym przyjacielem, dziękuje za to że go mam.
-Dług wdzięczności jaki mam wobec ciebie, jeszcze długo będę spłacał, więc do usług.- Uśmiechnęłam się, a naszą nostalgiczną rozmowę o spłacaniu długów i medycznych aspektach dzisiejszego dnia przerwał telefon od pani architekt, która w miarę możliwości zaprosiła mnie do obejrzenia postępów w mieszkaniu.
-To może kolejna możliwość spłacenia długu?
-A jaka?
-Odwiedziny u Hamiltonów.
-Będę pierwszym gościem?
-Na to wygląda.- Wbił adres w nawigację i udaliśmy się obejrzeć nowinki mieszkaniowe. Coraz bardziej nie mogę się doczekać, aż tutaj zamieszkamy razem z Lewisem. Mieszkanie już wyglądało dobrze, a jeszcze czekało je kilka tygodni remontu. Zrobiliśmy sobie z Maxem śmieszne zdjęcia, a jedno z nich wylądowało na moim instagramie.Dzień zleciał na prawdę szybko, a gdy wróciłam popołudniu do domu cieszyłam się na babski popołudnie i wieczór z Marii. Nie mogłyśmy przestać z nią rozmawiać o wszystkim i o niczym. Zdecydowanie szkoda, że nie mogę jej zabrać wszędzie, gdzie tylko się da.
-Pakowanie z tobą to czysta przyjemność.- Siedziałyśmy w garderobie na podłodze i tonęłyśmy w rzeczach, które muszę zabrać ze sobą.
-Najciężej pakować nieobecnych.- Zaśmiałyśmy się głośno. Była to prawda, bo pakowanie Lewisa wedle inspiracji i zdjęć ubrań jest okropnie trudne.- Jednakże dobrze, że taki nieobecny jest w twoim życiu.
-Mogę to robić do końca życia.- Uśmiechnęłam się i dołożyłam kolejną kolorową koszulkę do jego bagażu.- Szczególnie z tobą Marii.- Stuknęłyśmy się kieliszkami z sokiem pomarańczowym.
CZYTASZ
About me. I love you.
FanfictionMiesiąc, lato, Monako. Czy ma to jakiś wspólny mianownik? Czy starcie pretendentów do bycia mistrzem świata odbywa się tylko na torze?