2.

7.2K 174 22
                                    

Archer

Przetarłem zmęczoną twarz i kolejny raz skupiłem wzrok na laptopie, zabierając kubek z kolejną kawą, ale ten był już pusty. Przeklnąłem pod nosem. Nie spałem od od ponad dwudziestu czterech godzin. W nocy ktoś zaatakował nasz transport i zabił moich ludzi. Jestem stratny jakieś 200 milionów i szesnastu na dwudziestu ludzi. Czwórka, która przeżyła leży w szpitalu i tak naprawdę nie mam pewności czy przeżyją. Tylko jeden z nich jest w stanie stabilnym. Rozciagnąłem się na krześle i podniosłem by w końcu rozprostować kości. Po chwili znów usiadłem i skupiłem się na stratach. Ciche pukanie do drzwi, przeszkodziło mi w pracy. Pozwoliłem na wejście, a po chwili zobaczyłem Luke'a.

- Przed chwilą dostałem telefon. Magazyn na obrzeżach został ostrzelany. - zacisnąłem szczękę. - Nie ma żadnych strat ani ofiar, przynajmniej nie z naszej strony. Chłopaki złapali jednego typa, czekają na Ciebie.

- Kurwa! - zamknąłem z hukiem laptop. - Nie minęło dwadzieścia cztery godziny, a to już drugi atak. Zbieraj się, jedziesz ze mną. Powiedz chłopakom, że mają pilnować Abigail, by nie wpadła na jakiś głupi pomysł.

- Myślisz, że to ma związek z nią?

- Na pewno. Nawet wiem kto za tym stoi. Muszę dostać tylko potwierdzenie. Wyciągnę to z tego faceta. Czekam w samochodzie.

Kiwnął głową i wyszedł. Wsiadłem na miejsce kierowcy i czekałem na swojego człowieka. Wyszedł z domu, sprawdzając swoją broń, po czym wsiadł na miejsce pasażera. Ruszyłem. Po godzinie byłem na miejscu. Rozejrzałem się po otoczeniu i wszedłem do magazynu, który kiedyś robił za jakąś fabrykę, i którą kupiłem na fałszywe dane.

- Dobrze, że szef jest. Facet długo nie pociągnie. Co chwilę muszą go cudzić.

Skinąłem głową. Szedłem słabo oświetlonym korytarzem do końca, aż trafiłem do pomieszczenia, gdzie śmierdziało moczem, krwią, śmiercią. Na samym środku był ledwo przytomny facet skuty łańcuchami. Jego stopy nie dotykały ziemi. Skinąłem swoim ludziom i kazałem wyjść. Zostałem tylko ja i moja prawa ręka, Luke.

- Davis. - splunął krwią. - Sam się pofatygowałeś.

- Taka robota. Dla kogo pracujesz? Richard Madison jest twoim pracodawcą?

- Nic Ci nie powiem.

Zacisnąłem pięść i przywaliłem mu w twarz. Splunął krwią pod moje buty za co dostał drugi cios.

- On zlecił wam napad na mój towar i magazyn? Powiesz po dobroci, nie będzie bolało. Luke. - wystawiłem rękę, na której po chwili znalazł się nóż. - Więc jak?

- Pierdol się!

Uśmiechnąłem się kącikiem ust i z pełną satysfakcję wbiłem nóż w brzuch swojego więźnia, który od razu wyciągnąłem, a krew prysnęła na moje ubranie. Skrzywiłem się. Dźgnąłem go drugi raz, a krzyk rozniósł się po niemal pustym pomieszczeniu. Przekręciłem nóż w jego brzuchu i znów go wyciągnąłem. Uniosłem brew, czekając aż w końcu zacznie mówić. Obróciłem nożem w dłoni i jednym sprawnym ruchem, pociąłem mu twarz.

- Kurwa! Dobra! Madison chce się na tobie zemścić.. - brał płytkie oddechy. - za to, że wziąłeś ślub z tą laską. Chciał.. - krew wypłynęła mu z ust. - Chciał ją oddać do burdelu. Ma suka szczęście, że nie trafiła do niego.

- I to mi wystarczy. - dźgnąłem go w udo, a krew prysnęła i kolejny krzyk rozniósł się po pomieszczeniu. - To było za to, jak ją nazwałeś, śmieciu.

Cofnąłem się o krok, wyciągnąłem broń i strzeliłem mu między oczy. Głośny huk rozniósł się między czterema scianami, a jego głowa opadła bezwiednie na klatkę. Odwróciłem się do Luke'a, który stał oparty o ścianę i patrzył na coś w telefonie.

Another Love (Rodzina Davis #1) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz